Panno Święta nad Krościenkiem pochylona...
15 VI 1999 r., VIII Stacja Drogi Krzyżowej
poprzednia strona

Bogusia i Jerzy Papiernikowie

Nasze małżeństwo

Nasze imiona to Jurek i Bogusia. Jesteśmy małżeństwem z Tomaszowa Mazowieckiego. Przy tej stacji, tak bardzo rodzinnej, chcemy wychwalać Boga za dziewiętnaście lat trwania naszej rodziny w promieniach Krucjaty Wyzwolenia Człowieka.

Najpierw więc pragnę powrócić myślami do wydarzeń właśnie sprzed 20 lat, gdy zostałem zaproszony przez kapłana opiekującego się w diecezji łódzkiej rodzinami Kościoła Domowego Ruchu Światło-Życie do udziału w IV Krajowej Kongregacji Odpowiedzialnych tegoż Ruchu w Kalwarii Zebrzydowskiej. Nie czułem się jeszcze wtedy odpowiedzialnym za Ruch Światło-Życie. Były to początki kroczenia tą wspaniałą drogą. Jednak poprzez tego kapłana zetknąłem się u samych źródeł z problematyką różnorakich zniewoleń. Myślę, że ci wszyscy, którzy uczestniczyli w IV Krajowej Kongregacji Odpowiedzialnych, słuchając jasnej i logicznej argumentacji założyciela zarówno Ruchu Światło-Życie, jak i Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, Sługi Bożego Ojca Franciszka Blachnickiego nie mieli (podobnie jak ja) najmniejszych wątpliwości, jaka ma być ich odpowiedź czynu na skierowane do nas słowa.

Zatem i ja już tam postanowiłem odpowiedzieć na wezwanie Ojca Świętego "aby przeciwstawiać się wszystkiemu co uwłacza ludzkiej godności, co poniża obyczaje zdrowego społeczeństwa, co może aż zagrażać jego egzystencji i dobru wspólnemu". Kiedy po powrocie do domu opowiedziałem swojej żonie, Bogusi, o tym co przeżyłem i przedstawiłem propozycję ks. Franciszka Blachnickiego, aby naszą odpowiedzią na wezwanie Ojca Świętego było włączenie się do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, oboje byliśmy zdecydowani złożyć Ojcu Świętemu na Jego pierwszą pielgrzymkę dar naszej abstynencji dla dobra zniewolonych braci.

Nasze dzieci

Tak więc nasze dzieci wzrastały i wychowywały się w atmosferze trzeźwości i abstynencji, ale również spojrzenia na ludzi w jakikolwiek sposób zniewolonych w duchu odpowiedzialnej miłości. Mogliśmy już od samego początku cieszyć owocami złożenia tego, jakże niewielkiego daru. Już na pierwszej Krajowej Pielgrzymce KWC w Krościenku mogliśmy słuchać świadectw, jak niesamowitych rzeczy dokonuje Bóg, wykorzystując te nasze drobne ofiary. Dzisiaj, po 19 latach, trójka naszych dorosłych już dzieci jest członkami KWC.

Najwięcej oporów przed podpisaniem deklaracji miał nasz 27 letni syn, Maksymilian, który na pewno nie był zniewolony lękiem przed podpisaniem deklaracji. Uważał jednak, że formalne podpisywanie deklaracji nie jest konieczne. Kiedy rozpoczął pracę w szkole, na zakrapiane uroczystości potrafił zabrać kartonik dobrego mleka, aby spełnić nim toasty. Ponadto trudno mu było zrezygnować z niewielkich ilości piwa. Jako miłośnik kultury irlandzkiej, przy jednoczesnych zainteresowaniach historią, wraz z kolegami o podobnych zainteresowaniach świętował dzień św. Patryka, patrona Irlandii, przy kilku butelkach piwa. Rozumiał nas wszystkich, rozumiał sens Krucjaty. Łatwo było to odczytać w jego życiu, w hierarchii wartości, które cenił. Chyba więc dlatego jemu właśnie zaproponowano udział w przygotowaniu do prowadzenia programów profilaktycznych przeciwdziałania patologiom w rodzinie. Podjął się tego zadania i uczestniczył w stosownych szkoleniach. Któregoś wieczora, jako odpowiedzialni, przygotowywaliśmy z Bogusią spotkanie Krucjaty w naszym rejonie. Na stole leżały czyste druczki deklaracji Krucjaty. Maksymilian przechodząc obok, wziął od niechcenia jeden egzemplarz, i powiedział "A! To są deklaracje!". Usiadł, wypełnił i ze słowami "żegnaj browarku" oddał nam potwierdzenie. W chwilę później powiedział nam: "nie miałbym odwagi spojrzeć w oczy tym, wobec których przyjdzie mi prowadzić programy profilaktyczne, jeżeli ja nie byłbym wolny od tego, co ich zniewala."

Również nasze córki (25 i 18 lat) odkąd zetknęły się na oazach z dziełem Krucjaty, przystąpiły do niej bez najmniejszych wątpliwości i z wielką radością.

Bogusia pragnie w tym miejscu dodać, że cieszy nas bardzo, podtrzymuje i utwierdza w słuszności naszej decyzji to, co słyszeliśmy w wielu świadectwach wypowiedzianych nie tylko na tej pielgrzymce, a mianowicie to, że Bóg, wykorzystując nasze ofiary, wyrywa ze szponów zniewolenia tych, którzy nie byliby w żaden sposób zdolni wyrwać się z niego samodzielnie. Cieszy to, że zwycięstwo Chrystusa jest w jakimś niewielkim stopniu i naszym udziałem, gdy nasze niedoskonałe ofiary łączymy z Jego doskonałą ofiarą.

Moje wyzwolenie

Chciałbym również dodać moje osobiste świadectwo, dotyczące mojego wyzwolenia z nałogu nikotynizmu. Otóż trwałem w Krucjacie podkreślając zawsze, że Abstynenckie Credo Krucjaty Wyzwolenia Człowieka nie wypowiada się jednoznacznie na temat nałogu nikotynizmu, że traktuje je jako grzech przeciw piątemu przykazaniu. Ja jednak umiałem znaleźć furtkę. Znalazłem sobie patronów - świętych palaczy. Dowiedziałem się, że papież św. Pius X był tak namiętnym palaczem, że przerywał audiencje, aby sobie zapalić. Ucieszyłem się gdy dostałem biografię św. Pier Giorgio Frassatiego - wspaniałego, pełnego życia włoskiego chłopaka, przedstawionego na okładce na szczycie górskim z fajeczką w zębach. Dowiadywałem się o wielu hierarchach Kościoła, którzy nie mogli obejść się bez "niewinnego" nikotynowego dymku. Miałem więc świętych patronów palaczy, którzy mnie usprawiedliwiali. W ten sposób potrafiłem się i ja usprawiedliwiać z tego, że palę. Niemniej jednak gdzieś tam, daleko w głębi serca tkwiło jakieś małe ziarenko, które uwierało. Mówiło mi: "Człowieku! Jesteś przecież niewolnikiem." Próbowałem więc ja sam wielokrotnie podjąć walkę z tym nałogiem. Rezultaty były mierne. Kilka godzin, kilka dni, kilka tygodni, góra dwa, trzy miesiące kiedy mnie udało się zwyciężyć ten nałóg.

Śmiałem się nawet, że już mógłbym prowadzić kursy, bo rzucanie palenia nie było dla mnie niczym trudnym. Wiele razy to robiłem.

Kilka lat temu odczułem wielkie pragnienie uczestniczenia w Centralnej Oazie Matce. Miejsce w mikrobusie z Łodzi znalazło się w ostatniej chwili, kiedy praktycznie nie miałem już nadziei na wyjazd. Czas przejazdu trwał ładnych kilka godzin - jedna z wielu męczarni dla palacza. Gdy zajechaliśmy do Krościenka, wszyscy wzięli się za jakiś posiłek, a ja wybiegłem, aby się tylko urwać od tego towarzystwa, które mnie "zniewalało", i zapalić. Poszedłem na rynek, z tyłu, za sklepy, aby nie zobaczył mnie nikt znajomy, i z wielką rozkoszą, znaną wszystkim nałogowym palaczom wypaliłem jednego za drugim dwa papierosy.

Po niedługim czasie stanąłem na Kopiej Górce przed figurą Niepokalanej, Matki Kościoła. Przypomniałem sobie słowa mojej ukochanej piosenki "Niech cię chwalą Panno Święta nad Krościenkiem pochylona" i zdeterminowany wszystkimi sposobami, jakich używałem, żeby sobie z problemem nikotynizmu poradzić, powiedziałem: "Widzisz Maryjo, na nic moja siła. Jeżeli Ty tego nie załatwisz, to ja chyba będę musiał wycofać się z pracy w Ruchu. Bo jakże to? Na oazach kryć się ze swoim nałogiem? Animator przed uczestnikami? Po kryjomu do okienka dmuchać?" I to był koniec moich problemów z nałogiem nikotynizmu.

W związku z tym, gdy padł apel: "Kopia Górka jest w potrzebie", postanowiłem około połowy moich dotychczasowych wydatków na papierosy - wydatków, które rujnowały nie tylko świątynię mojego ciała, ale również niszczyły godność obdarzonego wolnością dziecka Bożego - przeznaczać na utrzymanie w pięknym stanie tej świątyni, którą dla uczestników Ruchu Światło-Życie jest Kopia Górka. Pozostałą połową staram się wspierać inne potrzeby Kościoła: mamy na przykład zaprzyjaźnionego kapłana, który pracuje na misjach, a który wcześniej pracował kilka lat w naszej parafii. Niemniej zacząłem rozpowszechniać ten apel i został on podchwycony przez wiele osób. Nasi przyjaciele postanowili zająć się tym formalnie i stąd wzięła się odpowiedzialność naszego miasta za Kopią Górkę.

Eleuteria nr 39, lipiec - wrzesień 1999

początek strony