W Asyżu poczułem się poniżony poprzednia strona

Piotr

Moja droga w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka rozpoczęła się w 1995 roku. Było to po powrocie z pielgrzymki do Włoch. W czasie niej, wszedłszy do jednego ze sklepów wielobranżowych w Asyżu, zostałem przez sprzedawcę zapytany o narodowość. Kiedy odpowiedziałem, że jestem Polakiem, zaprowadził mnie na półkę gęsto obstawioną wysokoprocentowymi trunkami. Poczułem się poniżony i zrobiło mi się potwornie głupio. W tym momencie dostrzegłem, jak potrzebne jest świadectwo abstynencji. Po powrocie do Polski niezwłocznie podpisałem deklarację i już wtedy wiedziałem, że moim głównym zadaniem będzie świadectwo.

Po wakacjach zacząłem chodzić do szkoły zawodowej. Już od początku koledzy wiedzieli, że jestem "inny", tzn. wierzący i w ogóle niepijący. Pierwszy rok szkoły minął trochę boleśnie (nie zostałem zaakceptowany, a w konsekwencji byłem sam skazany na siebie i Boga). Tutaj był najtrudniejszy etap, ale z Opatrznością wszystko jest możliwe. Kiedy koledzy w drugiej klasie zorientowali się, że dalej nic się nie zmieniłem, posypało się mnóstwo pytań. Kiedy kończyłem tę szkołę, usłyszałem od jednego z nich taką wypowiedź: "Podziwiam Cię, ja to bym tak nie mógł". Jednak zawsze uważałem, że przynależenie do Krucjaty musi być mocno zakorzenione w Bogu, inaczej nie ma co się łudzić, że cokolwiek dokonam. Pamiętam jednego dnia w szkole podeszła do mnie "pielgrzymka" drwiących kolegów, którzy znaleźli na korytarzu różaniec i postanowili mi go podarować. Zdumieli się jednak, jak przyjąłem go z wielką radością, ucałowałem i włożyłem do kieszeni. Pewnie nie oczekiwali takiej reakcji...

Teraz jestem w nowej szkole, gdzie zdobyłem ksywę "Jezus", i sytuacja się powtarza. Jest wspaniale! Duch Boży dodaje mi wiele odwagi, sam czasami jestem zaskoczony. Moje życie więc to żywy dowód na to, że KWC odmienia całe życie, że wkraczając na drogę KWC, oddaję się bezgranicznie na służbę. Chwała Panu!

Eleuteria nr 45, styczeń-marzec 2001

początek strony