Krucjata na Ukrainie poprzednia strona

Od 9 lat odkrywamy, czym jest prawdziwe życie

Żona: Miałam bardzo trudne życie. Mój ojciec był alkoholikiem, do alkoholu odczuwałam więc wielki wstręt. Kiedy wyszłam za mąż, wódkę w domu pędziła moja świekra. Później powiedziała mi, bym to robiła ja, bo jej nie chce spowiadać ksiądz. Przekazała mi swoje doświadczenie. Wtedy miałam już czworo dzieci, samochód i dom w budowie. Bardzo ciężko było mi na duszy, gdy pędziłam wódkę, ale robiłam to, bo miałam budowę domu i potrzeba było dużo wódki. Wódki w domu było bardzo dużo, bo mój mąż pracował w cukrowni. Bardzo mi się nie podobały różne popijawy w moim domu, zapach wódki i dymu tytoniowego. W myślach ciągle miałam pragnienie i prośbę, by Bóg mnie od tego wyzwolił.

W 1993 r. z mężem trafiliśmy na nasze pierwsze rekolekcje Ruchu Światło-Życie. Któregoś dnia spóźniliśmy się na konferencję. Gdy weszliśmy do sali (najpierw ja, bo maż jeszcze zamykał samochód), zobaczyłam, że wszyscy biorą jakieś papierki, więc też wzięłam i zaraz przeczytałam. Bardzo mi się to spodobało. Zaraz za mną wszedł mąż, więc mówię mu, by wziął sobie taki papierek i podpisał, bo chyba już wszyscy to zrobili. Nie chciałam tego robić sama, bo nie chcę iść sama. Mąż nie miał czasu, żeby się zastanawiać i podpisał deklarację Krucjaty na rok. Późnej podpisaliśmy deklarację na stałe. Okazało się, że wtedy tylko my przystąpiliśmy do Krucjaty, a późnej inni, patrząc na nas i widząc, że myśmy się odważyli, też podpisywali - byliśmy dla nich przykładem. Jesteśmy bardzo wdzięczni Bogu, że tak to wszystko uczynił. Dał nam nowe życie, innych przyjaciół, nauczyliśmy się razem modlić, czytać Pismo święte, zaczęliśmy iść razem i w tym pomaga nam Ruch Światło-Życie.

Zapytaliśmy księdza, co teraz mamy zrobić z tą wódką, której mamy w domu około 300 litrów. Powiedział, że mamy wszystko wylać. Jeśli chcemy iść za Bogiem, to musimy zamknąć bramkę dla diabła, a wtedy Pan Bóg będzie nam pomagał. Wtedy pomyślałam, że to jest fajne, że mi wszystko jedno: ja nie zarabiałam na tę wódkę. Nie mogłam sobie jednak wyobrazić, jak to będzie wyglądało. Przed powrotem do domu poprosiliśmy księdza o modlitwę za nas, byśmy mogli wszystką wódkę wylać. Wtedy on powiedział nam, że nawet gdy do nas podejdzie bardzo bliska osoba i będzie protestowała przeciw temu, co robicie, nie słuchajcie jej. Wylejcie wszystko! Powiedzcie: odejdź, diable!

Gdy wróciliśmy do domu, maż zaczął wynosić butle z wódką i przy drodze, gdzie była studnia, wylewał i zmywał wodą. Nagle przybiegła jego matka i zaczęła mówić, żebym się opamiętała, że przecież mamy dzieci, będą jakieś wesela, przecież ona mogłaby sprzedać tę wódkę czy gdzieś schować, zakopać. Powiedzieliśmy: "Nie, nam niepotrzebna wódka, my będziemy żyć bez niej". Wylaliśmy wszystko. Nie było to dla mnie problemem, bo bardzo nie lubiłam smrodu wódki, ale miałam jeszcze wino malinowe, które sama robiłam. Ono miało parę lat, było bardzo dobre, więc jakoś trudno było mi je wylewać. Najpierw pomyślałam, że zostawię sobie tylko jedną butelkę wina, by kiedyś je poświęcić na św. Jana, ale później zdecydowałam się jednak wylać wszystko. Nigdy nie byłam uzależniona, ale przy jakiejś okazji w pracy zawsze troszkę wypiłam. Jestem wdzięczna Bogu, że nas wyzwolił od tego.

W naszym domu nie ma wódki. Już od dziewięciu lat razem idziemy za Panem. Wcześniej myślałam, że jak pójdę za Panem, to będzie wszystko bardzo łatwe, ale to nie jest tak. Życie jest życiem, są trudności, problemy. Tylko, że teraz w tym wszystkim nie jesteśmy sami, jest z nami Bóg i On nam pomaga. Okazuje się, że pójście za Panem to wprawdzie droga krzyżowa, ale On nam pomaga.

Mąż: Jestem bardzo wdzięczny Bogu, że mogę być wśród was na pielgrzymce KWC. Kiedy człowiek jest w ciemności - pragnie światła, gdy jest w niewoli - wolności. Byłem alkoholikiem, ale moja żona modliła się i została wysłuchana. Gdy Bóg mnie wyzwala, to dostrzegam w sobie jeszcze inne uzależnienia. Każdy człowiek ma jakieś rany - jeden większe, inny mniejsze, ale tylko Jezus może je uleczyć.

Piłem od 7 klasy. Gdy chodziłem na wycieczki do lasu, to najważniejsza była wódka. Nigdy nie dostrzegałem piękna przyrody, nie słyszałem śpiewu ptaków. Ale teraz, kiedy Jezus mnie uwolnił, to z całą swoją rodziną idę do lasu i słyszę śpiew ptaków. Z nami idą nasi przyjaciele i jest nam razem dobrze i wesoło. Moja córka często wspomina, jak ładnie bawiliśmy się w piłkę, kto wygrał; ona cieszy się z tego, żyje tym. Wcześniej powodowałem dużo wypadków drogowych, teraz wszystko się zmieniło. Od 9 lat odkrywamy, czym jest prawdziwe życie. O pomoc zwracam się tylko do Pana Boga. Kiedy przeżywam jakieś utrapienie, smutek, śpiewam sobie taką piosenkę:

Napiszę Jezusowi krótki list - litery to są łzy, którymi pisze dusza.
Żałuję za wszystkie grzechy, chcę żyć już bez nich.
Ale jeśli tak nie umiem, Ty, mój Jezu, pomóż mi.
Uzbieram pięknych kwiatów, położę Mu u stóp.
Szczerym sercem będę prosił, by ochronił od złego mnie
Aby zmienić swoje życie, nad tym teraz zastanawiam się.
Wierzę, że Zbawiciel przyjmie ten duchowy list

Dziękuję ci, mamo!

Żona: W mojej rodzinie był bardzo poważny problem z alkoholem. To właśnie skłoniło mnie do podjęcia Krucjaty. Chciałam swojemu mężowi przyjść z pomocą. Jeszcze w 1998 r. rozmowa o Krucjacie w naszym domu była niemożliwa. Mąż nie chciał o tym słyszeć. Pracował w takim miejscu, że w naszym domu zawsze na stole stał spirytus, więc o Krucjacie mogłam tylko marzyć. Ale ja się modliłam i cierpliwie czekałam.

Pewnego razu siostra męża jechała na rekolekcje, na których miała zamiar podpisać deklarację Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Bardzo chciałam też tam pojechać. Wydawało mi się, że najlepiej będzie, jak wstąpię do Krucjaty za zgodą swego męża. Powiedziałam mu więc, że przystąpię do Krucjaty tylko wtedy, gdy on wyrazi zgodę, a liczę na to, że z jego strony także będą inne zachowania w domu: ja nie będę podawać ani kieliszka alkoholu, ani przygotowywać jedzenia, kiedy wódka jest na stole; jeśli zgadzasz się ze mną - to daj mi odpowiedź.

Zbliżał się dzień odjazdu na rekolekcje, a mąż ciągle milczał. Bardzo to przeżywałam, jednak ciągle miałam nadzieję na jego akceptację. I w końcu mówię do niego: "Alik, co mam robić?" A on w ostatni dzień przed odjazdem powiedział mi, bym jechała. Więc pojechałam i tam po raz pierwszy podpisałam deklarację. Gdy wróciłam, nie było już w domu tyle alkoholu. Ten rok był bardzo ciężki, w napięciu, ale nigdy nie było jakiejś sprzeczki z mężem na ten temat, bo przecież on sam się na to zgodził. I przez ten rok picie odchodziło z naszego domu coraz dalej. Po tym roku razem pojechaliśmy na rekolekcje oazowe dla rodzin, na których mój mąż włączył się w dzieło Krucjaty.

Mąż: Teraz ja powiem coś o sobie... Powoli, powoli koledzy z pracy, przyjaciele i ja stawaliśmy się uzależnieni od alkoholu. Często po jakiejś popijawie głowa mi pękała z bólu, nie mogłem nic robić, miałem wielki lęk przed piekłem. Zasypiałem z tym lękiem i nie wiedziałem, co robić. Prosiłem Boga, aby jakoś mi pomógł, bo nie mogłem tak dłużej żyć. Dziękuję Panu za to, że posłał mi jako Szymona Cyrenejczyka moją żonę i dzieci, którzy mi pomogli. Dziękuję Bogu za me wyzwolenie. Już od trzech lat wcale nie używam alkoholu i śpię spokojnie, nie mam lęku, strachu. I wiecie- jestem szczęśliwy. Bo co myśli trzeźwa głowa, to nie pijana. Za to wszystko - Chwała Panu!

Żona: Chciałabym jeszcze dodać, że coś zmieniło się nie tylko w naszej najbliższej rodzinie, ale również w tej dalszej. Teraz nie jestem już sama w Krucjacie. Obecnie jest nas sześcioro - mąż oraz jego bracia i siostry. Nasz syn rok temu szedł do wojska i zrobiliśmy mu bezalkoholowy wieczór pożegnalny. Przyszli jego koledzy, rodzina, dziecko spokojnie poszło służyć do wojska. Przez trzy lata nie mogłam zdecydować się na pełne członkostwo w Krucjacie. Dopiero w tym roku zdecydowałam się na ten krok. Wcześniej bałam się. W liście do swojego syna w wojsku napisałam, że wstąpiłam do Krucjaty na stałe i otrzymałam odpowiedź: Dziękuję Ci, Mamo!

Jak ty wytrzymasz, to ja też wytrzymam!

Mam 45 lat. Jestem ojcem sześciorga dzieci. Od jedenastu lat razem z żoną należymy do Domowego Kościoła Ruchu Światło-Życie. Na pierwszych rekolekcjach oazowych moja żona podpisała od razu deklarację członkowską Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Byłem bardzo temu przeciwny. Nie rozumiałem, po co takie zobowiązanie, kiedy ani ona, ani ja nie jesteśmy uzależnieni od alkoholu. Uważałem to za wariactwo - taka deklaracja nie jest dla mnie! Nie wyobrażałem sobie życia bez poczęstunków, które wydawały mi się konieczne. Jestem lekarzem weterynarii i często ludzie chcąc odwdzięczyć się za wykonaną usługę, częstują mnie wódką. Zawsze znałem miarę w piciu alkoholu, więc nie było większego problemu. Często żona wracała do tematu i mówiła mi o Krucjacie, ale wciąż nie chciałem o tym słyszeć, wydawało mi się to niemożliwe w mojej sytuacji zawodowej i życiowej.

Teraz myślę, że był to jeszcze mój czas dojrzewania do poważnej decyzji. Zimą, na kolejnych 15-dniowych rekolekcjach podpisałem deklarację na 5 lat. Od tego czasu mija dziś już prawie rok. Od tego jednak dnia nie mam większego problemu. Wierzę, że Jezus jest ze mną, On wyzwala mnie z lęku przed tym, aby odmówić kieliszka, aby prowadzić inny styl życia w środowisku, w którym wydawałoby się to niemożliwe. Stałem się przykładem dla swoich współpracowników. Moja decyzja trwania w Krucjacie wyzwala nie tylko mnie, ale i innych. Jeden z moich znajomych, który jest "starym" alkoholikiem, kiedy dowiedział się, że jestem w Krucjacie, powiedział, że też chce się tego podjąć. Więc zaproponowałem mu na rok, a on mówi: "A ty na ile?" - "Na 5?" - "To jak ty przy swej pracy podpisałeś na 5, to ja tak samo. Jak ty wytrzymasz, to ja też wytrzymam".

Teraz mija prawie rok jak ten, który nie mógł dnia żyć bez wódki, jest abstynentem; więcej - jest praktykującym katolikiem. To nie jedyny przykład, bo jeszcze trzy osoby po mojej decyzji miały odwagę przystąpić do Krucjaty. Obecnie w KWC członkami są moja żona (od 10 lat), oraz od dwóch lat dwie dwudziestoletnie i jedna dziewiętnastoletnia córka. Za wszystko, co Pan Bóg daje nam na różne sposoby, niech będzie chwała Panu.

Janek

 Jestem wyznania prawosławnego

Razem z mężem byłam kiedyś na trzydniowych rekolekcjach i tam podczas jednej z konferencji usłyszeliśmy o Krucjacie Wyzwolenia Człowieka. Wtedy zrodziło się we mnie pragnienie, by podpisać deklarację, ale mój mąż zabronił mi nawet o tym mówić. Powiedział, że jeśli będę o tym wspominała, to będzie pił jeszcze więcej, robiąc mi przez to na złość. W tej sytuacji zaczęłam codziennie o godzinie piętnastej modlić się koronką do Bożego Miłosierdzia w intencji rozwiązania tego problemu.

Niecały rok temu pojechaliśmy na rekolekcje oazowe. Tam każdego dnia podczas Mszy św. staliśmy blisko ołtarza, blisko Jezusa. Bardzo mocno modliłam się o to, bym nie musiała mówić swojemu mężowi o Krucjacie, ale by on sam wyszedł z inicjatywą. Kiedy nastąpił dzień, w którym mówiono o Krucjacie i wiele osób brało deklaracje, ja nic nie powiedziałam mężowi. Wtedy on podszedł do mnie i powiedział: "Dlaczego nie bierzesz deklaracji? Weź dla siebie i dla mnie". Mąż podpisał deklarację Krucjaty, postanawiając także, że nie będzie palić. Nie byłam w stanie nic w tej chwili do męża powiedzieć, bo ze szczęścia odebrało mi głos. Tak przystąpiliśmy do Krucjaty na jeden rok.

Kiedy po powrocie do domu powiedzieliśmy o tej decyzji swojemu synowi, on bardzo się zdenerwował, miał bowiem wkrótce iść do wojska i trzeba było zrobić mu pożegnalne spotkanie. Nie wyobrażał sobie, jak to będzie: przecież wszystkim dzieciom rodzice wyprawiają przyjęcie z alkoholem, a jak będzie wyglądać u niego? Co powiedzą jego znajomi, jeżeli na stole nie pojawi się alkohol?

Byłam jednak zupełnie spokojna, nie czułam żadnego lęku o przyszłość. Uspokajałam naszego syna, by oddał się Duchowi Świętemu, samemu Bogu, a problem się rozwiąże. Nie chodziłam - jak inni rodzice - po urzędach, by odroczyć dla dziecka służbę wojskową. Syn sam załatwił wszystkie sprawy i w końcu przyjechał do domu mówiąc, że go nie biorą do wojska. To oczywiście oznaczało, że nie trzeba już robić pożegnalnego spotkania.

Gdy skończył się rok naszej kandydatury w Krucjacie, modliłam się, by nie powrócić do starego życia. Bałam się, że ten rok w Krucjacie będzie ostatni, dalej więc odmawiałam nowennę do Bożego Miłosierdzia. Było u nas różnie, ale wszystko prowadziło nas w dobrym kierunku. I znowu sam mąż zaproponował, byśmy na deklaracji wpisali okres 5 lat. Gdy podpisaliśmy deklarację, znowu nasz syn bardzo się złościł mówiąc, że przecież trzeba zrobić mu wesele. Wszystkim dzieciom rodzice robią, a jemu kto wyprawi? Jak bez alkoholu może odbyć się wesele, kto przyjdzie? Ponownie prosiłam swoje dziecko, by oddał to wszystko Bogu i uwierzył, że znajdzie się rozwiązanie.

Syn przypominał nam o tym weselu prawie przez półtora roku. Tak się jednak stało, że nasz syn został bez pracy, a ja często chorowałam. Było nam bardzo ciężko, bo dużo pieniędzy szło na leki. Syn pojechał w świat, by szukać pracy. Razem z mężem ciągle modliliśmy się za niego koronką do Bożego Miłosierdzia. Syn pojechał do Jałty i tam na samym początku szukał kościoła. Później pojechał do innego miasta i tam też na początku szukał kościoła. Nigdy nie zapomniał o pierwszych piątkach miesiąca. Później znowu musiał pojechać do jeszcze innego miasta - i tam znowu szukał kościoła. Ludzie, którzy go tam spotykali, mówili nam, że właśnie w kościele spotkali naszego syna. Ciągle prosiliśmy Boga o opiekę nad nim. Zawsze miałam głęboko w sercu marzenie, by mój syn został księdzem, ale nigdy mu tego nie mówiłam. Chciałam, aby była to wola Boża.

Z ostatniego listu od syna dowiedzieliśmy się, że ma pracę i mieszka przy kościele. Jakby Pan Bóg znowu jeszcze bliżej go przywołał do siebie. Dalej pisał, że już nie chce wesela i być może jeszcze będzie tak, że zostanie księdzem, dlatego bardzo prosi o modlitwę w swojej intencji, bo obawia się, że może nie być dobrym kapłanem.

Jestem wyznania prawosławnego i bardzo mnie boli, kiedy niektórzy katolicy śmieją się ze mnie. Mówią mi, że gdy zrobiłam tak, że mój mąż nie pije, to mam tak samo zrobić z ich mężami. Mówię im, że Bóg potrzebuje także ich modlitwy za swoich mężów. Najczęściej jednak nie chcą uwierzyć w moc Bożą. Dziś już nie mam żadnego lęku - zabrał mi go Bóg. Nie boję się o męża, że zerwie abstynencję czy stanie się coś złego. Mam w sercu nadzieję, choć o niej nigdy nie powiem swojemu mężowi, że kiedyś razem będziemy stałymi członkami Krucjaty. Dziękuję Bogu!

Mam odwagę być sobą

Mam na imię Teresa. Skończyłam 20 lat. Jestem studentką IV roku pedagogiki. Od dwóch lat jestem członkiem Krucjaty. Co mnie do tego skłoniło? Często zastanawiałam się nad swoim życiem. Stwierdziłam, że chcę żyć życiem chrześcijańskim. Wielu ludziom mówię o tym, że mają żyć takim życiem. W  pewnym momencie przyjrzałam się określeniu "chrześcijanin". Czy niesie ono w sobie tylko tę treść, że jestem ochrzczona, czy też, że mam żyć jak Chrystus?

Mam żyć jak Chrystus! A jak On żył? Oddał za mnie życie. Zaczęłam się zastanawiać: czy ja oddaję swe życie za innych? Oddaję je, pomagając człowiekowi naprawdę potrzebującemu, rezygnując może z jakiejś przyjemności, poświęcając się, choć nie jest to męczeństwo krwi.

Zobaczyłam, że Jezus poprzez Krucjatę daje mi jedną z szans, aby ciągle stawać się chrześcijaninem. Chciałabym pomóc Jezusowi - pomagając człowiekowi. Decyzja przystąpienia do Krucjaty dużo w moim życiu zmieniła. Jezus wyzwolił i ciągle wyzwala mnie z różnych lęków. Nie boję się powiedzieć, że nie chcę pić. Nie boję się wyjść do ludzi i mówić im o Jezusie. Nie boję się na studiach mówić prawdy koleżankom i kolegom. Mam odwagę być sobą.

Zobowiązania Krucjaty wcale nie ograniczają mojej wolności, przeciwnie: coraz bardziej czuję się wolnym człowiekiem. Mam dużo przyjaciół, kolegów, koleżanek, chodzę na zabawy, wesela. Na początku niektóre osoby dziwnie na mnie patrzą, ale po bardzo krótkim czasie słyszę słowa pełne podziwu dla mojej odwagi. Podziwiają mnie za moją radość, która nie potrzebuje alkoholu, aby zaistniała - po prostu jest w sercu, a daje ją sam Bóg. Moja abstynencja często pomaga innym osobom w tym, aby nie pić, bo widzą, że nie są sami. W mojej obecności znajomi piją o wiele mniej, bo im wstyd. Już sporo moich koleżanek i kolegów jest w Krucjacie - są światłem, które rozjaśnia ciemność. Wprowadzają inny styl życia, pokazując, że można bawić się bez alkoholu - i to bardzo dobrze - chodzić na wesela, osiemnastki i inne imprezy. Jestem wdzięczna Panu Bogu za dar Krucjaty, który uczy mnie odwagi bycia chrześcijaninem w dzisiejszym świecie.

 Mówili, że lepiej byłoby, gdybym był w więzieniu...

Mam na imię Oleg. Skończyłem 30 lat. W wieku 15 lat zacząłem używać alkoholu. Na początku tylko pięćdziesiątka, ale z czasem tego mi brakowało, więc brałem setkę, a potem dwie setki... Kiedy się budziłem, czułem, że mam mokrą twarz. Nade mną płakała moja mama - to jej łzy oblewały moją twarz. Błagała mnie, bym spojrzał na swe młode życie, które marnuję. Żal mi było jej, ale nic nie mogłem zrobić. Mijał czas i odczułem, że jestem już uzależniony, ale nie wiedziałem co robić. Życie wydawało mi się ciemne. Była tylko jedna myśl - że kiedy już wrócę z wojska, to będę nowym człowiekiem, znajdę żonę i przestanę pić. Kiedy wróciłem z wojska - znowu ci sami koledzy... i zacząłem pić coraz więcej. Do domu przyprowadzali mnie lub przywozili pijanego. Często bywałem w szpitalu i widziałem nad sobą zapłakaną matkę, której łzy spadały na moją twarz. Żal mi było jej, że tak cierpi. Był taki czas, kiedy już myślałem o tym, jak skończyć z życiem. Nie chciałem żyć. Ktoś mi podpowiadał, bym odszedł z tego świata, bo jestem nikim. Było też tak, że skrzywdziłem kogoś, więc rodzice przeklinali mnie i złościli się.

Przyszedł czas, kiedy się ożeniłem, znalazłem dobrą pracę, ale przez pięć dni w tygodniu przychodziłem do domu pijany. Jedyne radosne dni to sobota i niedziela - kiedy byłem trzeźwy. Widziałem, że żona ciągle płacze. Ona była wierząca, chodziła do kościoła, modliła się za mnie. Bardzo mi było jej żal. Wciąż miewałem myśli, by zejść z tego świata, by jej nie męczyć - ona jest młoda, znajdzie sobie kogoś... Pewnego razu zdarzyła się taka sytuacja: gdy policja wyprowadzała mnie z domu, odwróciłem się - w drzwiach stała zapłakana żona z dzieckiem na rękach. Odczułem wtedy wielki smutek i strach. Myślałem o tym, by jak najprędzej odbył się sąd i mnie na zawsze skazali, by ona już nie męczyła się ze mną.

Zostałem zaproszony na rekolekcje, na których możliwe było podpisanie deklaracji Krucjaty. Nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałem. Słyszałem tylko o leczeniu przez kodowanie, ale nie wierzyłem w to. Wiedziałem, że to jest wielka bzdura i zdzierstwo pieniędzy od biednych alkoholików. Pojechałem na te rekolekcje, bo myślałem, że może to mi coś pomoże - a przynajmniej nie zaszkodzi. Bóg dał mi taką łaskę, że podpisałem deklarację KWC na 5 lat. Nie wiedziałem, czy wytrwam, jak to będzie, ale miałem nadzieję w Bogu - bo nie miałem nikogo innego. Nikt nie mógł mnie wesprzeć, żaden człowiek nie dawał mi szansy. Wszyscy tylko narzekali, przeklinali i mówili, że lepiej byłoby, gdybym był w więzieniu.

Gdy przystąpiłem do Krucjaty, poczułem wielki pokój. Po powrocie do domu, była wielka radość, żona bardzo się cieszyła. Minął tydzień, rok, drugi... dziś mija już 5 lat od chwili, gdy ani razu nie wziąłem do ust alkoholu. Chodzę na wesela, imieniny, Jezus Chrystus mnie wspiera i odczuwam to wsparcie. Ani razu nie ciągnęło mnie po alkohol, ani razu nie pomyślałem o samobójstwie. Chcę żyć, widzę sens życia, wiem, że Bóg ma swój plan dla mnie na tym świecie. Dziękuję mu za to!

Klerycy z Ukrainy o Krucjacie

Wczoraj wraz z kilkoma kolegami wróciłem z I Pierwszej Pielgrzymki Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Pisząc ten list, mam przed oczyma jej żywe wspomnienia. Podziwiałem szczerość, z jaką mówili ludzie omawiając problemy dotyczące rozmiaru różnych zniewoleń na Ukrainie. Z pewnością wzrosła przez to moja świadomość o istniejącej problemach alkoholizmu na tych terenach. Pojawiła się też we mnie chęć pomocy innym. Największym przeżyciem była dla mnie Droga Krzyżowa przeplatana świadectwami członków i kandydatów Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Takich świadectw jeszcze nigdy nie słyszałem: były takie, które wyciskały łzy, ale były też takie, które porywały swą radością.

Rusłan Karmelita, Wyższe Seminarium Duchowne w Gródku Podolskim

Eleuteria nr 53, styczeń - marzec 2003

początek strony