W prawdzie i wolności - bez lęku... poprzednia strona

Rozmowa z panią Dorotą Seweryn, bliską współpracownicą
ks. Franciszka Blachnickiego, prowadzona przez Krzysztofa Wojcieszka

- Chcemy zapytać Panią o kilka spraw. Muszę się przyznać, Pani Doroto, że kiedy przychodzi mi czytać "Eleuterię" czy "Oazę", to bardzo chętnie sięgam właśnie po Pani wspomnienia. One są tak żywe i wspaniałe, takich niezwykłych spraw dotyczą, że bardzo chcieliśmy tutaj Panią zaprosić i posłuchać najpierw o tej pierwszej Krucjacie, jak to było.
- Dziękuję bardzo, to jest dla mnie niesamowity zaszczyt, ale równocześnie mam też wielką tremę, o czym nigdy nie mówię, dlatego, że moi przedmówcy byli tacy wielcy i naprawdę powiedzieli tyle wielkich rzeczy, prawdziwych rzeczy, które ja mogłabym tylko potwierdzać. To wszystko właśnie tak było i ci dwaj wielcy ludzie - Sługa Boży o. Franciszek i Ojciec Święty - szli po prostu tą samą drogą. I często sobie zadaję i zadawałam pytania: "Kto był pierwszy, kto to pierwszy powiedział, kto to pierwszy wymyślił, czyja to jest właśnie myśl?" - bo one się tak zlewają - te drogi, te myśli, te cele, te idee.

- Kiedy pytamy, kto był pierwszy, to chyba musimy sięgnąć do historii pierwszej Krucjaty Wstrzemięźliwości. Pani uczestniczyła w tym dziele, niech Pani przywoła jakąś chwilę, jakieś wydarzenia z tego czasu.
- Więc może najpierw powiem, skąd się ona wzięła, jak ona się zrodziła. Wielu osobom tutaj obecnym jest wiadome to, że Sługa Boży, jako wikariusz, przeszedł przez wiele parafii, tak wiejskich, jak i miejskich, i robotniczych, i tam właśnie odkrył ten wielki problem jakim jest alkoholizm, jakim jest pijaństwo. I to go bolało. To była ta bieda, którą widział i spotkał we wszystkich miejscach, we wszystkich parafiach. Potem, kiedy został powołany do pracy w Kurii Biskupiej w Katowicach do Referatu Duszpasterskiego, podziękował Panu Bogu za to, że przeprowadził go w tak krótkim czasie przez tyle parafii, że mógł poznać problemy, jakie tam, w tych parafiach, istnieją. Postanowił zabrać się do "wielkiej roboty", tak jak powiedział: "Musimy wydać walkę pijaństwu i rozwiązłości, tym dwóm wielkim problemom, słabościom, grzechom. Musimy wydać walkę, bo one po prostu niszczą całą naszą pracę duszpasterską, wychowawczą. W tych grzechach ta nasza praca, ten cały nasz wysiłek tonie." Założył - najpierw w Katowicach, w baraku, który miał do dyspozycji - Apostolat Trzeźwości, a przy nim od razu Apostolat Czystości, który miał za zadanie walczyć z wszelką rozwiązłością, zarówno z nieskromną modą, jaka już wtedy zaczęła się pojawiać, jak i w obronie dzieci nienarodzonych, bo było to tuż po wydaniu pozwolenia na ich zabijanie w 1956 roku. A Krucjata powstała 8 września 1957 r. Pobłogosławiona była przez biskupa katowickiego i przez biskupów polskich. Ta uroczystość inaugurująca rozpoczęła się w Piekarach Śląskich. Sługa Boży ks. Franciszek wiedział, że aby rozpocząć taką pracę, rozwinąć ją, potrzeba do tego pisma, bo pismo, własne pismo, jest taką jakby "prawą ręką" do przekazywania pewnych treści, które dzięki temu szybciej się rozchodzą. Prosił o pozwolenie na wydawanie pisma dla tejże pracy, dla Krucjaty, bo te dwa Apostolaty - Trzeźwości i Czystości - połączył w krótkim czasie w jedną Krucjatę Wstrzemięźliwości.

- Czy ta Krucjata rozwijała się, była dynamicznym dziełem, czy po prostu takim sobie skromnym?
- Od samego początku dał się zauważyć wielki rozwój tej Krucjaty, był w tym dynamizm, m.in. dlatego, że Ojciec Franciszek zaangażował do tej pracy przede wszystkim siły pochodzące z góry, tam najpierw uderzał. Założył przy Krucjacie Wstrzemięźliwości równocześnie Krucjatę Różańca Rodzinnego i zachęcał, żeby jak najwięcej rodzin modliło się w intencji tego dzieła. Zachęcał też chorych, aby swoje cierpienia ofiarowali w tej intencji. Krucjata miała więc tę moc z góry, tę pomoc, i dlatego tak szybko się rozwijała. I jeszcze chciałabym powiedzieć, że kiedy Ojciec Franciszek dostał pozwolenie na wydawanie pisma, zatytułował je "Niepokalana Zwycięża!". Nie mogło ono wychodzić jako oddzielne pisemko, ale jako dodatek do "Gościa Niedzielnego". Cały nakład został rozdany w Turzy Śląskiej, u Matki Bożej Fatimskiej, wszystkim pielgrzymom, którzy się tam znajdowali. Poprzez to pisemko wiadomość o powstającej Krucjacie, o mobilizowaniu ludzi dobrej woli do walki z wszelkim pijaństwem i rozwiązłością, momentalnie się rozeszła, nie tylko na diecezję katowicką, ale także na inne diecezje, na całą Polskę.

- Krucjata się rozwijała, ale co się potem stało, że trzeba było zakładać drugą?
- Wiadomo było, że taka praca nie mogła się podobać ówczesnym władzom, ponieważ dał się zauważyć w krótkim czasie, w niespełna 3 lata tej działalności, spadek ilości wypitego alkoholu. I te władze, władze ciemności - tak to można nazwać - zadrżały i po prostu postanowiły zlikwidować tę działalność, a zlikwidowały ją w bardzo brutalny sposób. Pewnego dnia, 29 sierpnia 1960 r., przyjechali panowie w cywilu i w mundurach, zabrali wszystko, co znajdowało się tam w baraku jako pomoce - powielacze, maszyny do pisania, materiały drukarskie. Wszystkich pracowników Ojca Franciszka wyrzucono w nocy z baraku, oświadczając, że ich praca, ich działalność jest skończona, nie mają co tu robić.

- Czy Pani tam była?
- W samym momencie likwidacji Krucjaty nie byłam obecna i odczytuję ten fakt jako Bożą Opatrzność. Zajmowałam się już wtedy sprawami Krościenka. Tak się złożyło, że akurat w tym dniu mnie tam nie było, ale były tam inne moje współsiostry.

- Jaka była reakcja księdza Franciszka Blachnickiego na to wydarzenie?
- W czasie rewizji powiedział do wszystkich obecnych, że nie będziemy patrzeć na to bezprawie. Panowie, którzy weszli, powiedzieli, że chcą przeprowadzić rewizję, a Ojciec Franciszek powiedział: "To nie jest rewizja, to jest rozbój i kradzież w biały dzień. Nie będziemy się temu przypatrywać". Wszystkich tam obecnych - współpracowników, wspólnotę, która powstała w tym baraku - poprosił do kaplicy. Wystawił Najświętszy Sakrament i wszyscy modlili się, a panowie robili, co chcieli. Po zakończeniu, na następny dzień, kiedy wszyscy współpracownicy poprzyjeżdżali z powrotem do Katowic, żeby się zorientować, co dalej, ksiądz Franciszek zebrał ich na plebanii i powiedział: Odmówmy Magnificat! Podziękujmy Niepokalanej za to, co się stało. Bo jeżeli Pan Bóg dopuścił do zlikwidowania tak wielkiego dzieła, to znaczy, że ma przygotowane dla nas jeszcze coś więcej, żebyśmy to robili.

- To niezwykłe. To było proroctwo o tym znaku, którego obecność w życiu Polski i innych krajów świętujemy dzisiaj. Wypytuję o te szczegóły, bo w tym czasie miałem tylko dwa lata i nie mogłem być tam obecny w żaden sposób. Myślę, że wielu uczestników dzisiejszego spotkania również. Ale uderzyło mnie to, co Pani powiedziała, że ks. Franciszek Blachnicki nazwał rzeczy po imieniu, bez lęku. Powiedział, że to jest bezprawie i tak nie wolno. To znaczy, że był odważny w głoszeniu prawdy. Jak to było z tą jego odwagą w głoszeniu prawdy, wtedy i później?
- Ksiądz Franciszek rzeczywiście był człowiekiem prawdy i tej prawdy szukał przez całe swoje życie. Od młodości było to jego największym celem - znaleźć prawdę. Szukał jej tak długo, aż znalazł. A odnalazł ją w celi skazańców, gdy w czasie okupacji został skazany na śmierć. W pewnym momencie, gdy jako człowiek dawno powinien się załamać, przyszło do niego światło z góry - światło, że Bóg jest Prawdą, że tylko w Bogu jest pełna prawda i kto Boga odkryje, kto Boga do siebie przyjmie, ten pozna prawdę i ta prawda go wyzwoli. To był moment przełomowy w jego życiu. Było to światło tak mocne, że rzeczywiście wystarczyło mu później do tego, żeby żyć tą prawdą, prawdą jaką jest Bóg, który jest niezmienny, który jest zawsze ten sam, który jest miłością i który wyzwala. Poznał prawdę o Bogu - Bogu wyzwalającym - że prawda wyzwala, i że tylko w poznanej prawdzie jest wyzwolenie.

- Ale czy to było widoczne w jakichś czynach, słowach, gestach ks. Franciszka?
- To, że jest człowiekiem prawdy i że jest człowiekiem wolnym, to ujawniało się w każdym jego czynie, każdej jego postawie. On był człowiekiem równocześnie bez lęku, bo prawda wyzwala, a wyzwolenie daje też odwagę. Po prostu w prawdzie i w wolności nie ma lęku. I u Ojca Franciszka tak to było - on się niczego nie bał. Jeśli coś było zakazane przez władzę, a zakaz pochodził właśnie od tej władzy, która zakazywała rzeczy dobrych - on potrafił się sprzeciwiać swoją postawą.

- Czyli bardziej słuchał Boga niż ludzi?
- Tak, taka była jego dewiza, że trzeba słuchać bardziej Pana Boga, aniżeli ludzi i tak postępował, tak robił. I to, że wcześniej była ta Krucjata - a później jeszcze, jako owoc tej Krucjaty, rozwijające się oazy, w których te prawdy wyzwalające przekazywał - to było jednym ze znaków jego wolności, jego odwagi, jego męstwa i tej głoszonej prawdy.

- A czy mogę zapytać o tę drugą Krucjatę, której jesteśmy uczestnikami? Trzeba powiedzieć, że są na sali osoby, które wstąpiwszy do Krucjaty pierwszej, nigdy jej nie przerwały. I można powiedzieć, tak jak np. o księdzu Zarychu i innych osobach, że trwały, utrzymały tę ciągłość. Ale rozumiemy, że jako Ruch Krucjata musiała się odrodzić i to nastąpiło po wyborze Ojca Świętego. Czy Pani pamięta, co wtedy ksiądz Franciszek mówił, jak to komentował, jak do tego zachęcał - tak można powiedzieć "od kuchni"? Kiedy właśnie wrócił z taką ideą, jak to było?
- No właśnie, tak "od kuchni"... To było kiedy wrócił z Rzymu po wyborze Ojca Świętego, kiedy wysłuchał jego pierwszych przemówień i słowa do Polaków. Powiedział wtedy do nas: "Słuchajcie, nie możemy dłużej czekać, na nowo odnawiamy Krucjatę. Musi powstać nowa Krucjata!" U Ojca Franciszka było tak, że jeżeli była myśl, od razu był plan i działanie; nie było odkładania czegoś na później, "do szuflady". Od razu o tym rozmawiał z kapłanami - moderatorami oazowymi - i dzielił się tą swoją myślą, że na nowo wzbudzi właśnie oazę, tę która była tak bardzo prześladowana, zakazana. I tę oazę obudził, zachęcił pierwszych kapłanów, którzy chcieli w tej Krucjacie pracować i oni, jako pierwsi, wraz ze świeckimi oazowiczami, wpisali się do pierwszej Księgi Krucjaty. Potem, zaraz w 1979 roku, kiedy Ojciec Święty był w Polsce, powiedział, że to będzie dar dla Ojca Świętego - takie przywitanie z naszej strony, ze strony oazowej, strony Ruchu Światło-Życie. Że takim darem przywitamy Ojca Świętego w Polsce. Chcemy realizować słowa, które nam w przemówieniu do Polaków powiedział Ojciec Święty, żebyśmy właśnie unikali tego wszystkiego, co niszczy nasze człowieczeństwo.

- To bardzo tak górnolotnie brzmi, ale czy to dzieło - pytam tu świadka wydarzeń - dla Ojca Franciszka było ważne?
- To było dzieło bardzo ważne! Pisał do nas, już potem z Carlsbergu, że gdyby wrócił do Polski, gdyby Pan Bóg pozwolił mu powrócić, to na pierwszym miejscu zająłby się Krucjatą, bo widział w tej Krucjacie wielką sprawę ratowania Polaków - i w ogóle człowieka - pod każdym względem, właśnie tego wyzwalania go z jego lęku i z wszelkich innych zniewoleń. A lęk jest tym pierwszym zniewoleniem, które nie pozwala człowiekowi czynić tego, co by rzeczywiście chciał, co wewnątrz siebie odczuwa.

- Zadałem to pytanie, Pani Doroto, żeby się upewnić, że ks. Franciszek Blachnicki jest tu z nami. Bo jeśli to było ważne dzieło - to jest!
- Osobiście myślę, że jest z nami i że się cieszy, i uśmiecha. Myślę, że do nas też przemawia, do nas wszystkich tutaj przemawia.

- Myślę, że ks. Franciszek miałby wiele innych powodów do uśmiechu. Krucjata trwa i wciąż zdarzają się różne przygody, które są tak charakterystyczne dla życia ks.  Franciszka. Pamiętam, jak podczas mojej pierwszej oazy otworzyło się okienko w góralskiej izbie, zajrzał wąsaty sierżant MO i skrupulatnie nas policzył, żeby wiedzieć, jaką karę nałożyć gospodarzom. A siedzieliśmy właśnie przy obiedzie. Myślę, że pewnej mocy trzeba szukać właśnie w humorze. Na marginesie, czy Pani, Pani Doroto, wie przy jakiej ulicy mieszkam? Ja, tutaj obecny, Krzysztof Wojcieszek. Proszę zgadnąć, to taka zagadka dla Pani.
- No, jeśli tutaj taka zagadka pada, to na pewno przy ulicy księdza Blachnickiego!

- Dokładnie i niech to będzie zachęta, aby wprowadzać tę postać w życie publiczne. Gdy wymyśliliśmy z rodziną, żeby ulicy, która nie miała nazwy, nadać imię księdza Franciszka Blachnickiego, nie obyło się bez zabawnych sytuacji... Z urzędu otrzymaliśmy odpowiedź, która brzmiała mniej więcej tak: "Wniosek obywatela został przyjęty, ulicy zostanie na­dana nazwa: Złota." Nie chcąc ustąpić, spotkaliśmy się z radnymi. Wtedy jeden z niechętnych nam urzędników zapytał: "No, a co z opinią innych mieszkańców?" Ponieważ na tej ulicy stał tylko nasz dom, mogłem zgodnie z prawdą powiedzieć, że w 100% się zgadzają. Zachęcam wszystkich przyjaciół z Krucjaty do naśladownictwa. Myślę, że ksiądz Franciszek jest cały czas z nami. A teraz, bardzo serdecznie dziękuję Pani, Pani Doroto, za to świadectwo. Wszyscy dziękujemy pięknie!

Eleuteria nr 59-60, lipiec - grudzień 2004

początek strony