Jak
przyszłym małżonkom zorganizować wieczór panieński lub
kawalerski i jak swoją postawą krzewić kulturę Nowego Człowieka. Oto
kilka świadectw...
Nasz wybór
Oboje z mężem jesteśmy członkami Krucjaty Wyzwolenia Człowieka; mąż od
1998 r., a ja - dzięki jego świadectwu i wsparciu - od 2002 r. Od ponad
10 lat należymy do Ruchu Światło-Życie. Naturalne dla nas było
zaplanowanie bezalkoholowego wesela (odbyło się w sierpniu 2003 r.) -
wiedzieliśmy, że najlepiej można bawić się właśnie bez alkoholu i z
pomocą wodzireja. Przed ślubem powstał problem - jak urządzić wieczory:
panieński i kawalerski. Słyszeliśmy, w jaki sposób na takich
wieczorach bawią się często młodzi ludzie. Było dla nas oczywiste, że
nie chcemy iść ich śladem. Ale jeśli nie tak, to jak? Byliśmy także
pewni, że nie podamy alkoholu, ale w zamian powinniśmy przecież
zaproponować naszym gościom coś ciekawego. Stwierdziliśmy, że właściwie
nie ma pozytywnych wzorców jeśli chodzi o tego typu imprezy.
Najpierw, w ramach sprzeciwu, zasugerowałam, żeby takie spotkania w
ogóle się nie odbyły. Uznaliśmy w końcu, że to nie jest żadne
rozwiązanie. Potem padła propozycja, żeby nie było oddzielnych
wieczorów, ale żeby wspólnie ze znajomymi wybrać się np.
razem na kręgle. Zastanawiając się nad tym, co może być istotą takich
wieczorów, doszliśmy jednak do wniosku, że lepszym rozwiązaniem
będzie spotkać się oddzielnie. Mimo takich pragnień postanowiliśmy, że
nasze wieczory poprzedzać będzie coś, co przeżyjemy wspólnie i z
Bogiem. Wszystkich naszych gości zaprosiliśmy na wieczorną Mszę świętą
do kościoła, w którym mieliśmy wziąć ślub.
Wieczór panieński oczami panny młodej
Organizacją wieczoru panieńskiego zajęła się nasza świadkowa - siostra
męża. To ona przyjęła nas w swoim domu (czyli niestandardowo, w domu
przyszłego pana młodego) i przygotowała smaczne potrawy, a ja upiekłam
ulubione ciasteczka. Zwyczajny pokój, w którym
przebywałyśmy, nabrał dzięki jej staraniom niecodziennego i
świątecznego wyglądu. Siostra przygotowała kompozycje z kwiatów,
zawiesiła inne zasłony i porozkładała w różnych miejscach nasze
zdjęcia z dzieciństwa, a całość upiększyła elementami z dekoracji
weselnej, przez siebie wykonanej. Spędziłyśmy miły wieczór,
gawędząc przy blasku świec, wspominając historie z przeszłości: moje i
Łukasza dzieciństwo, początki naszej znajomości oraz zaręczyny.
Koleżanki, jak to zwykle bywa, były ciekawe wyglądu mojej ślubnej sukni
i szczegółów dotyczących ślubu i wesela. Temat
przygotowań do ślubu i moje zwierzenia nie zdominowały jednak naszego
spotkania. Rozmawiałyśmy dużo o tym, co dotyczyło każdej z nas. Była to
świetna okazja, aby poznać się lepiej przed zbliżającym się weselem.
Właściwie to nie potrzebowałyśmy specjalnych atrakcji czy programu
wieczoru panieńskiego, bo jak wiadomo kobiety lubią dużo rozmawiać. Tak
więc spotkanie w swoim gronie, w miłej atmosferze, przy smacznym
poczęstunku w zupełności nas usatysfakcjonowało. Teraz wiem, że warto
taki wieczór zorganizować - po ślubie nie ma już tak wielu
okazji, by pogawędzić z samymi tylko koleżankami - a ma to swój
urok.
Wieczór kawalerski
wyglądał zupełnie inaczej - opowie o nim nasz świadek, który go
organizował. Ja wspomnę tylko tyle, że poprosił mnie o przepis na moje
ulubione danie obiadowe, które chciałabym, żeby umiał
przyrządzić mój mąż. Następnego dnia po wieczorze dowiedziałam
się (o zgrozo!), że mój narzeczony z kolegami urządzili sobie
wyścigi samochodowe!
Wieczór kawalerski oczami kolegi Piotra
Wino, kobieta i seks - z tym kojarzył mi się wcześniej wieczór
kawalerski. Przed ślubem Magdy i Łukasza musiałem wymyślić, w jaki
sposób zorganizować wieczór kawalerski, na którym
nie będzie alkoholu, tortu ze striptizerką, a wszyscy będą się dobrze
bawić. Zadanie na początku wydawało się nie do zrealizowania. A jednak
udało się. Postanowiłem wykorzystać to, co jest w każdym mężczyźnie -
chęć do rywalizacji.
Pierwszym krokiem było udowodnienie wszystkim, że "niektórzy
mężczyźni w kuchni są lepsi". Podzieliliśmy się na dwie grupy. Każda z
nich miała przygotować jakąś potrawę. Pierwsza grupa przyrządzała danie
główne (ulubione danie Magdy) i w tej grupie "przypadkiem"
znalazł się Łukasz. Druga przygotowywała deser. Danie główne
wyszło rewelacyjnie. Panowie skończyli przygotowywać kurczaka na słodko
już po 1,5 godzinie. Z ciasteczkami szło trochę gorzej. Nikt nie
wiedział do końca, co oznacza "przebijanie ciasta" i jaką ma mieć ono
konsystencję. Po różnych modyfikacjach przepisu wspólnie
doszliśmy do końca, czyli do konsumpcji ciasteczek. Ich przygotowanie
zajęło około 5 godzin. Wyszły... takie sobie.
W tym czasie Łukasz oprowadzał nas także po domu, w którym miał
zamieszkać z Magdą po ślubie, wyjaśniając, dlaczego rurki miedziane są
lepsze niż stalowe. Później urządziliśmy wyścigi samochodowe
(znowu motyw rywalizacji) na torze, który pożyczyłem od mojego
chrześniaka.
Wieczór kawalerski Łukasza był dla mnie pierwszym tego rodzaju
spotkaniem. Co nam dał? Myślę, że lepiej się poznaliśmy. Poza tym,
każdy mógł się czymś wykazać. Poznaliśmy też tajniki kuchni, a
Łukasz nauczył się przygotowywać ulubione danie swojej przyszłej żony.
Dodatkowo złamaliśmy wspólnie mit wykreowany przez innych. Na
wieczorze kawalerskim Łukasza nie było ani alkoholu, ani niczego, co
uwłaczałoby godności drugiego człowieka. Była za to świetna zabawa i
zostały niesamowite wspomnienia!
Pewien wieczór panieński oczami naszej znajomej
W roku 2003 zostałam poproszona przez przyjaciółkę z liceum o
bycie świadkiem na jej ślubie. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak
wyglądają powszechne - i zdaniem większości "normalne" - wieczory
panieńskie i kawalerskie. Parę tygodni przed swoim ślubem
przyjaciółka powiedziała mi, że koleżanki planują zorganizować
jej wieczór panieński, na który chcą zaprosić jakiegoś
"pana". Pannie młodej to się nie podobało, rozmawiała o tym z
organizatorkami wieczoru, ale nie przyniosło to rezultatu. Ostatecznie
nie sprzeciwiła się ich planom i poddała się, tłumacząc mi, że robi to
ze względu na swoje koleżanki, którym bardzo na tym zależy. Ta
sprawa mną wstrząsnęła. Po pierwsze, to panna młoda powinna mieć głos
decydujący w sprawie przebiegu wieczoru panieńskiego i to ona, przede
wszystkim, powinna być z niego zadowolona. Po drugie, "zabawy" tego
typu godzą w świętość małżeństwa, które ma być zawarte przed
Bogiem.
Bardzo zależało mi na tym, by młodzi nie zgodzili się na pomysły swoich
znajomych. Dostrzegając realne zło, któremu się nie sprzeciwiają
i w którym prawdopodobnie będą uczestniczyć - umówiłam
się z nimi na rozmowę. Wiedziałam, że są praktykującymi katolikami i
nie tylko jako świadek, ale jako osoba wierząca, mam obowiązek z
miłością, ale stanowczo ich upomnieć. To była długa i trudna rozmowa,
popłynęły nawet moje łzy. Powiedziałam, że bardzo zależy mi na ich
wzajemnej miłości, na tym, żeby była czysta i aby Bóg był między
nimi zawsze. Mówiłam o moich obawach, że tego typu wieczory
panieńsko-kawalerskie mogą coś między nimi popsuć, że nie będą mogli
sobie i Bogu spojrzeć potem w oczy... oraz, że ich moralność na tym
wiele utraci.
Przyjaciele podziękowali za moją troskę i za to, że zdecydowałam się na
tę trudną rozmowę. Powiedzieli, że spróbują podjąć ten temat z
organizatorami wieczorów. Jednak, jak się później
okazało, zabrakło im odwagi, a może i wsparcia środowiska, żeby
zdecydowanie przeciwstawić się szeroko przyjętym zwyczajom.
Tydzień przed planowanym wieczorem panieńskim zadzwoniła do mnie jego
główna organizatorka, żeby mnie - świadka - na niego zaprosić.
Wiedząc, czego mogę się spodziewać, odmówiłam uczestnictwa w
spotkaniu z powodu tego, co ma się na nim wydarzyć. Usłyszałam, że
"pan" tylko chwilę sobie "potańczy", że to przecież normalne na
większości wieczorów i że będzie wesoło, i przecież nikt nie
będzie brał tego na poważnie (!?). Poza tym dowiedziałam się, że każda
uczestniczka wieczoru powinna złożyć się na alkohol i na zapłacenie za
wizytę "gościa". Przykro mi było odmawiać przyjścia na wieczór
mojej przyjaciółki, ale było to dla mnie nie do przyjęcia. Na
szczęście przyjaciółka to rozumiała.
Postanowiłam zorganizować mały konkurencyjny wieczór, co panna
młoda przyjęła z zadowoleniem. Przed bojkotowaną przeze mnie imprezą,
spotkałyśmy się z paroma koleżankami z liceum w domu jednej z nich.
Spędziłyśmy z panną młodą dwie godzinki na szczerych rozmowach i w
miłej atmosferze.
Dowiedziałam się potem, że wizyta "pana" pozostawiła wiele niesmaku.
Przyszły małżonek też "dobrze" się bawił. Koledzy zadbali o to, aby
wieczór kawalerski był pełen atrakcji. Na obu imprezach polało
się wiele alkoholu. Tak więc, pewnie nie wszystkie zachowania obecnych
tam osób były do końca świadome.
Fakt, że narzeczonym wcześniej nie podobały się pomysły "życzliwych"
znajomych nie wystarczył, żeby się od nich zdecydowanie odciąć. To
smutne. Pomyślałam, że Krucjata Wyzwolenia Człowieka, której
jestem członkiem, zobowiązuje też do świadectwa na temat
sposobów organizowania wieczorów panieńskich i
kawalerskich. Pewnie chodzi o to, by podsunąć atrakcyjne pomysły i
udzielić wsparcia tym, którzy nie mają odwagi przeciwstawić się
światowym zwyczajom. Może nasza zdecydowana postawa będzie pomocna w
zrozumieniu, że powszechne sposoby urządzania wieczorów nie są
bynajmniej "normalne", niosą ze sobą wiele zła i że można je zastąpić
takimi, które nie pozostawią po sobie "kaca moralnego". Myślę,
że nasz post od alkoholu możemy ofiarować również za uzdrowienie
zwyczajów w tej dziedzinie życia społecznego.
|
|