Uczestniczę w czymś więcej niż abstynencja... czyli Nowa Kultura = Nowa Jakość poprzednia strona

Wywiad przeprowadziła mgr Dorota Tobiasz




O swojej pasji, działaniu dla idei i o tym, jak ideały można przekuć na codzienność opowiada Monika Borczon – wodzirej zabaw bezalkoholowych, związana z ruchem Światło-Życie.

Monika, podejmujesz na co dzień pracę zawodową w ministerstwie, ale to nie jest jedyna strona Twojego życia. Jesteś też wodzirejem zabaw bezalkoholowych. Czy to rodzaj hobby?
M.B. - Po części tak. Ale to na pewno też rodzaj pracy, usługi, takiej związanej z moimi studiami pedagogicznymi. A zarazem także posługa, służba innym swoim talentem. Połączenie tych rzeczy jest bardzo ważne, daje mi możliwość realizowania siebie i zarazem działania dla idei, dla jakiegoś wyższego dobra. A tak na marginesie wodzirejowanie nie stanowi całości mojego życia. Bo jestem też managerem LA PALLOTINY - zespołu grającego chrześcijański rock, którego liderem jest k. Andrzej Daniewicz SAC (www.lapallotina.com)

Skąd pomysł na zostanie wodzirejem? Planowałaś to dużo wcześniej czy coś Cię do tego  zainspirowało?
M.B. - Wszystko zaczęło się od warsztatów w ośrodku profilaktyczno-szkoleniowym w Katowicach, na które pojechałam tak po prostu, nie myśląc zupełnie o zostaniu wodzirejem. Na warsztatach było bardzo miło, dużo naprawdę radosnych, wartościowych ludzi, jednak po powrocie powiedziałam sobie, że ja na pewno żadnej takiej zabawy nie poprowadzę. W tym postanowieniu wytrwałam kilka miesięcy. Ale potem znajomi poprosili mnie o poprowadzenie prymicji jednego księdza. Nie od razu chciałam się zgodzić, ale potem pomyślałam, że to Pan Bóg mnie wzywa. Podeszłam do tego jak do posługi. Okazało się, że wszystko się udało, goście byli naprawdę zadowoleni. Niedługo potem dostałam zamówienie na wesele od pary, która była na tej prymicji. No i tak zaczęło się to kręcić.

I kręci się do tej pory całkiem nieźle. W dalszym ciągu opierasz się na poleceniach znajomych czy  reklamujesz się w jakikolwiek sposób?
M.B. - Najlepszą i jedyną reklamą jest dla mnie polecenie kogoś, kto korzystał z moich usług i był zadowolony. Wiadomości rozchodzą się na zasadzie echa, przez pośrednictwo znajomych. Pracy i tak jest wystarczająco :-)

A co, według Ciebie, skłania ludzi do  organizowania zabaw bezalkoholowych? Jakie są ich motywacje?
M.B. - Częstą motywacją jest to, że narzeczeni sami są abstynentami i chcą promować taki styl życia zgodny z tym, co w Ruchu nazywamy Nową Kulturą. Inna sytuacja jest wtedy, gdy młodzi zasadniczo nie są abstynentami, ale w bliskiej rodzinie jest problem alkoholowy, np. ojca czy matki, i takie wesele to jedyny sposób, żeby ci rodzice przeżyli je świadomie i rzeczywiście się na nim bawili. Wreszcie jest też motyw finansowy – imprezy bezalkoholowe są po prostu sporo tańsze.  Natomiast dla mnie osobiście ważne jest, aby te motywacje miały jakąś głębię, żeby nie były płytkie. Kiedyś np. przyszła do mnie para, która chciała mieć wesele bezalkoholowe, ponieważ oboje lubili wzbudzać zainteresowanie i chcieli być kontrowersyjni. Słynęli przy tym z zamiłowania do hucznych, alkoholowych imprez. Doszli więc do wniosku, że zabawa bezalkoholowa będzie największym zaskoczeniem dla gości, wywoła pożądaną burzę. Nie zamierzali też uprzedzić gości o swojej decyzji. Nie zgodziłam się na ich propozycję. Dla mnie ta motywacja była zbyt płytka. Poza tym nie chciałam też brać na siebie całego oporu ze strony gości, którzy byliby nastawieni na tzw. mocną imprezę.  Jednak zgadzam się nieraz na poprowadzenie zabaw alkoholowych, np. tylko z winem. Często osoby z Odnowy w Duchu Świętym o to proszą. I jest to też kulturalne, motywacja najczęściej dobra, więc nie widzę przeszkód. Ale właśnie ważniejsza jest dla mnie ta głębia motywacji, przyświecająca idea niż konkretny sposób realizacji.
   
Co jest dla Ciebie tą ideą? Jakie korzyści, wymierne bądź nie, mogą płynąć z bezalkoholowego wesela?
M.B. - Dobrze pamiętam wesele, na które przyszedł mężczyzna – alkoholik. Przyszedł chyba tylko dlatego, że wypadało, bo to była bliska rodzina. Ale od początku był bardzo zbuntowany przeciwko tej formie zabawy, siedział obrażony i głośno mówił swoje uwagi. Tymczasem my zaczęliśmy poloneza. Jeszcze w trakcie tańca zachęcałam pozostałych do przyłączenia się. I widziałam, jak w tym panu coś topnieje. Wreszcie nie wytrzymał… Dołączył się. A jak już raz w nim to pękło, to potem nie patrzył na nic, tylko tańczył i bawił się do samego rana jak nikt inny. Rodzina była w szoku. Nie spodziewali się, że on w ogóle umie tańczyć, bo nigdy tego nie robił, a koło północy był już zazwyczaj nieprzytomny. Byli bardzo szczęśliwi, dziękowali, bo pierwszy raz coś takiego przeżyli. A ten pan też był zadowolony, wszyscy mu mówili, że świetnie tańczy.  To jest właśnie ta idea, to najwyższe dobro – czyli ludzka godność, która może zostać ocalona albo przywrócona. Takie wesele uszlachetnia. Uszczęśliwia całe rodziny, daje im bezcenną chwilę czystej radości – bez martwienia się, myślenia, oglądania. I bez sztucznych wspomagaczy.
    
Dla mnie jest to piękne, bo sama tego doświadczyłam. Pozostaje tylko pytanie, czy wszyscy rozumieją tę ideę i czy chcą w ogóle ocalenia swojej godności. Spotykasz się czasem z oporem ze strony ludzi, kiedy prowadzisz taką imprezę?
M.B. - Na początku ludzie są zazwyczaj bardzo skostniali, nastawieni z góry sceptycznie, często zamknięci. Taka forma zabawy po prostu nie mieści im się w głowie. Są czasem zbuntowani, bo myślą, że ktoś im coś zabiera, a narzuca na siłę coś innego. Ale zwykle potem stopniowo zaczynają się przełamywać, otwierać, zauważać, że to są jednak fajne rzeczy, ciekawe, inteligentne zabawy. Najpierw myślą, że coś im ukradziono, a potem czują się obdarowani.

Mówisz o tym tak zwyczajnie, a zapewne wymaga to sporego wysiłku z Twojej strony… Masz jakieś swoje metody, za pomocą których osiągasz taki efekt?
M.B. - Po pierwsze trzeba lubić ludzi. A ja ich lubię :-) Oni to czują. Natomiast ważne lub najważniejsze jest pierwsze wyjście do gości, a zarazem też najtrudniejsze. Od niego dużo zależy. Potem jest już łatwiej. Do akcji wkraczają młodzi, jest dzielenie się chlebem, propozycja wspólnego zdjęcia, pierwszy taniec – i stres stopniowo się łamie, lody topnieją po obu stronach.  Jeśli chodzi o ten pierwszy taniec, to według mnie najlepszy na początek jest polonez. Nieskomplikowany, płynny, rytmiczny, z prostymi krokami - każdy może go tańczyć. A to bardzo integruje. Na sto kilka imprez, które prowadziłam, właściwie we wszystkich do poloneza stawała ogromna większość zaproszonych gości. Przy stołach pozostawali bardzo nieliczni. To jest zawsze wspaniały początek. Potem dochodzą jeszcze inne zabawy. Ważne jest, żeby wszystkie były na odpowiednim poziomie kultury, przez co oczywiście wcale nie tracą na atrakcyjności. Na przykład oczepiny - wielu kojarzą się z jakimiś niesmacznymi zabawami. A ja często lubię robić oczepiny z przesłaniem (proszę nie mylić z wróżbiarstwem!). Młodym to się bardzo podoba. Nie rzadko sama wymyślam zabawy, dostosowane do okoliczności, i widzę, że to się sprawdza.

A więc dobry wodzirej jest kreatywny i ma poczucie humoru? Czy to cała recepta?

M.B. - To jest bardzo ważne, ale też zawsze trzeba pamiętać, że wodzirej jest cieniem, dobrym duchem, proponuje coś, ale też czuwa, czy idzie to w dobrą stronę - jednym słowem: nie robi niczego na siłę. Jest integratorem, a nie gwiazdą wesela. Jego głównym zadaniem jest wskazywanie na młodych. No i oczywiście absolutną podstawą jest uśmiech. Trzeba wychodzić do ludzi z uśmiechem, z radością. To daje im dobrą energię i nastawia na pozytywne myślenie. Nie mniej ważne jest, żeby mówić do wszystkich, a nie tylko do wybranych, aby każdy czuł się ważny.  Natomiast z całą pewnością wodzirej nie jest żandarmem, nie biega po zakamarkach i nie sprawdza, czy czasem ktoś gdzieś nie pije. Zawsze też młodych zachęcam, żeby tego nie robili i zbytnio się nie przejmowali, jeśli kogoś takiego zauważą. Niektórzy ludzie nie dają rady bawić się bez alkoholu i nie da się ich wychować do trzeźwej zabawy na jednej imprezie - a szkoda z tego powodu psuć sobie i innym całą zabawę.
    
Czy ma jakieś znaczenie dla bycia wodzirejem to, że jesteś kobietą? Czy masz np. dzięki temu inne podejście do jakichś spraw?
M.B. - Kobieta-wodzirej to mimo wszystko rzadkość, w tym zawodzie więcej jest mężczyzn. Jednak dla mnie nie ma to wielkiego znaczenia, czuję się w tej działalności jak ryba w wodzie, wiem, że to jest moje miejsce. Ale żeby jednak trochę "zabezpieczyć się" od męskiej strony, stworzyliśmy z kolegami żywy, męski zespół o nazwie Valcover. Jest gitara, klawisze, no i oczywiście męski wokal. To wszystko plus ja równa się żywiołowa energia. Niewielu wodzirejów prowadzi zabawy z zespołem. A ja widzę, że to był naprawdę strzał w dziesiątkę. Ludzie się przy tym świetnie bawią. Muzyka jest dobierana naprawdę dla każdego, jest takim łącznikiem międzypokoleniowym - każdy znajdzie coś dla siebie. Często po jakiejś piosence ludzie stają i biją brawo zespołowi - jak na koncercie. To niezwykłe wrażenie. 

Życie według zasad Nowej Kultury nie jest popularne, bo też nie jest łatwe. Co ono daje Tobie?
M.B. -  Nowa Kultura daje Nowe Życie, Nową Jakość i Sens tego, co robię, nie tylko w pracy zawodowej i wodzirejskiej. Serce rośnie, bo wiem, że uczestniczę w czymś o wiele większym niż moja abstynencja. A jeśli przez to pomagam jeszcze innym ludziom to tylko CHWAŁA PANU! :-)




Eleuteria nr 78, 2/2009


początek strony