Wychować człowieka czy przystawkę do komputera? poprzednia strona

Ewa Polak-Pałkiewicz




W parafii pw. Chrystusa Króla w Jarosławiu dnia 24 kwietnia 2010 r. odbyło się Sympozjum Krucjaty Wyzwolenia Człowieka na temat "Wychowanie dzieci do wstrzemięźliwości i skromności podstawą profilaktyki uzależnień." Spotkanie rozpoczęło się uroczystą Eucharystią sprawowaną przez J. E. Arcybiskupa Józefa Michalika, Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Podczas Sympozjum uczestnicy wysłuchali wykładów: ks. prał. dra hab. Stanisława ­Haręzgi "Wstrzemięźliwość i skromność w Biblii", mgr Małgorzaty Sojki "Profilaktyczne aspekty wychowania w Dziecięcej Krucjacie Niepokalanej", red. Ewy Polak-Pałkiewicz "Wychować człowieka czy przystawkę do komputera? Wybrane aspekty wychowania duchowego dziecka w rodzinie", dra Szymona Grzelaka "Rozmowy rodziców z dzieckiem i nastolatkiem o seksualności. Co jest najważniejsze? Wielka miłość a seks. O tym, jak zainteresowanie młodzieży seksualnością może pomóc profilaktyce uzależnień".
Na koniec spotkania gospodarz miejscowej parafii ks. prał. mgr lic. Andrzej Surowiec przedstawił koncepcję wychowawczą dzieci i młodzieży w aspekcie profilaktyki na przykładzie parafii pw. Chrystusa Króla w Jarosławiu. Wszyscy uczestnicy mieli okazję, by na własne oczy zobaczyć jak funkcjonuje parafia. Wspólna modlitwa w pięknym nowoczesnym kościele zakończyła spotkanie. Poniżej prezentujemy wybrane przez redakcję fragmenty wykładu p. Ewy Polak-Pałkiewicz.

Tęsknota pojawia się w wielu młodych sercach, w wielu rodzinach, w których rodzą się dziś dzieci. Tęsknota - wręcz głód - do posiadania wzorca życia, które zostało niemal całkowicie wyparte przez świat tzw. "realnej fikcji", jaki wykreowano za pośrednictwem techniki mediów, na użytek odbiorców wszystkich pokoleń, w szczególności zaś dzieci, i nie jest już niemal znane z autopsji, a kołacze się jeszcze w głowie, w snach, w marzeniach, przeczuciach - niczym echo w pustej sali - czegoś odległego, dalekiego, nieuchwytnego, a zarazem bardzo bliskiego.
Uwagę młodej przede wszystkim widowni przykuwa dziś fikcyjne życie wymyślonych postaci, bohaterów istniejących tylko na ekranie. Prawdziwe życie wydaje się pozbawione blasku, jakiegokolwiek uroku. Z koliei świat telewizyjno-komputerowo-komiksowy wręcz tym "urokiem" szasta, hipnotyzuje, w skondensowaniu jakiego nie zna żadna epoka, żadna kultura.
Żeby wyjść ze stanu przepełnienia psychiki tym kondensatem - stanu, który jest niczym innym jak ciężką chorobą - potrzebna jest twórcza postawa wobec własnego życia, przyjęcie prawdy, że nie muszę - nie musimy jako rodzina - popadać w jakąkolwiek rutynę, w jakimkolwiek obszarze życia - duchowego, intelektualnego, także tego codziennego, na jaki składają się posiłki, wyjścia, życie towarzyskie. Muszę uwierzyć, że stać mnie na to (bo zostałem stworzony przez nieskończonego Boga, z miłości do mnie) by odkryć własne niepowtarzalne możliwości i w sposób świeży, jedyny w swoim rodzaju, nie podpowiedziany przez nikogo z zewnątrz, żadnego złotoustego doradcę, żaden seryjny poradnik - wykorzystać je w moim życiu rodzinnym dla dobra moich dzieci. Kultura telewizyjno-komputerowo-komiksowa zabija tę postawę, wpycha nas w rutynę. W postawę rozkapryszonego konsumenta, który uspokaja się, gdy dostaje kolejną porcję nowych zabawek, rozrywek, nowych gadżetów informacyjnych, nowy odcinek serialu, nowy przebój... Warto dać się zaskoczyć wydarzeniom, które Pan Bóg dla nas przygotował. Warto żyć na przekór rutynie. Rutyna może zabić wspólnotę rodzinną. Popadając w nią można naprawdę uwierzyć, że rodzina jest mechanizmem, nie organizmem. Ma reagować na bodźce, czyli sytuacje, wobec których staje jak pies Pawłowa automatycznie, a nie z namysłem, rozważnie, niespiesznie, po zastanowieniu się.
Dziś nie tylko rozrywka, ale także edukacja dzieci oznacza przede wszystkim wypełnienie ich głów płytką banalną informacją - często niepotrzebną, taką, która jest balastem. Informacją, która swoją natarczywą obecnością niszczy ciszę domu, tak że nie słyszy się jego gwaru, odgłosów przyrody zza okien i zapomina się o swoim własnym życiu, rezonując tym co akurat ma do powiedzenia jakiś pan, którego wcale nie zapraszaliśmy.

Dziś bogactwo form życia rodzinnego i towarzyskiego, którego centralnym miejscem był dom rodzinny, zastąpił nieustanny huczny karnawał, który wypełnia wszystkie środki przekazu i patronuje przemysłowi zabawkarskiemu. Nieustający karnawał ma jednak swoją cenę. Jest nią wyczerpanie psychiczne i wyjałowienie intelektualne. Ofiarą egzystowania w zaduchu tego nieustającego karnawału padają dzieci. "Karnawalizacja" masowego przekazu w dziedzinie kultury zaczęła się już w odległych czasach PRL-u, gdy ludziom, przytłoczonym troskami codziennego dnia, serwowano w telewizyjnym okienku taniutkie rozrywkowe show (ni to cyrk, ni to operetka, z dużą ilością barwnych piór, kabaretowych kostiumów i banalnych melodyjek) jako swoisty "środek znieczulający" . Uznawano wtedy, że bez tego środka nie da się utrzymać w ryzach obywateli. Dziś podobny środek aplikuje się głównie dzieciom i bezrobotnym pod postacią nieustannego zawracania im głowy coraz to nowymi gadżetami, grami komputerowymi, "przebojami", zespołami, idolami, wymyślaniem coraz bardziej ekstremalnych zabaw, sportów. Korzystając z nowoczesnych środków manipulacji jakie przyjęły się w handlu i reklamie, i nikogo już nie gorszą ani nie zastanawiają, szerzy się bez oporu wśród dzieci i młodzieży "mody" związane z pewnymi nazwiskami czy tytułami. Stwarza się atmosferę fascynacji rzeczami w najlepszym razie trzeciorzędnej jakości artystycznej, jeśli nie szkodliwymi, w swym istotnym przekazie - wynaturzonymi. To już nie cyrk i operetka, lecz "gabinet potworów", "statek upiorów", "wieża tortur" ma pobudzać wyobraźnię dziecka i na każdym kroku (sklepy z butami i odzieżą, nalepki na sokach i zeszytach) pociągać je w kierunku świata kiczu i tandety.
Obfitość i wszechobecność banalnych treści w przekazie "kulturalnym" powoduje, że spotkanie z rzeczami naprawdę wartościowymi pozostaje często bez echa, "bez wrażenia" lub jest to wrażenie nader ulotne. W głowie zapełnionej śmieciami popkultury utrzymuje się bowiem długo taśmoteka kryminałów i filmików science fiction. Trywialne treści, jako łatwiejsze, wypierają te wartościowsze. Dlatego bez selekcji i zdecydowanego odrzucenia wszystkich śmieci, które wciskają się do naszych domów drzwiami i oknami, nie osiągnie się w wychowaniu niczego, nawet "upychając" pokątnie przy specjalnych okazjach, takich jak Boże Narodzenie czy wakacje, wartościowe lektury lub filmy. Tu potrzebne jest męstwo, konsekwencja i wytrwałość. Dzisiejszy świat łatwizny i pozorów, poza którymi nie kryje się wcale "jeszcze bardziej atrakcyjna oferta" lecz pustka, wymaga wyjątkowej siły charakteru. Bezwartościowe książki, których lawina zasypuje wszystkie księgarnie, a także szkolne i gminne biblioteki, podejrzane czasopisma "młodzieżowe" (coraz częściej zawierające np. instruktaż dla młodocianych prostytutek), płyty z piosenkami zakochanych w sobie "artystów", poprawne politycznie filmy, ociekające grozą, tworzące sprzyjające warunki by zainteresować dziecko np. okultyzmem gry, trzeba po prostu z domu wyrzucać. I uczyć dzieci codziennego hartu pozbywania się tych odpadów, tak jak usuwa się z domu gnijące resztki i bezwartościowe opakowania. Uczyć, od najwcześniejszego dzieciństwa, zwracania się ku prawdzie, ku pięknu.
Profesor teologii i filozofii w Innsbruku, Węgier Ladislaus Boros napisał:
W celu lepszego zrozumienia dziecka i jego niezgłębionej głębi chciałbym wspomnieć o tym, co dokładniej i wnikliwiej poruszyłem już w czasopiśmie Orietierung, a tutaj ograniczę się do krótkiego streszczenia. Dziecko dużo myśli poświęca bajkom. Jeśli bajkę się fałszuje, wtedy ograbia się dziecko nie tylko z tego, co w bajce jest magiczne i urocze, lecz także niszczy się jego życie duchowe i przyszły rozkwit owego życia. Bajka podaje dokładne odpowiedzi i propozycje w wielu istotnych kwestiach ludzkiej egzystencji. Wspomnę tu niektóre aspekty bajki, aby lepiej uwidocznić, czemu dla mnie bajka jest prawzorem nadziei.
Na ogół bajka rozpoczyna się opisem stanu szczęśliwości. Później w życie wdziera się zagrożenie ze strony zła. Następnie wydaje się, że zło zwyciężyło ostatecznie. A wreszcie człowiek doświadcza niewyjaśnionej pomocy ze sfery cudownej. W końcu słaby człowiek zwycięży silne zło i będzie całkowicie szczęśliwy. To, co ma tu miejsce, jest intelektualnym spojrzeniem na rzeczywistość. Dla dziecka jest całkiem zrozumiałe, że ludzkość była kiedyś w pełni szczęśliwa, potem jednak powstało zło i czas jego rządów, że następnie wydarzyło się nadprzyrodzone wyswobodzenie i w końcu świat otworzył się na ostateczne szczęście. W tym odkrywa się spojrzenie na praprzyczyny bytu. Bajka to drzwi, które muszą zostać otwarte, aby dało się wkroczyć w sferę tajemnicy, gdzie dopiero stanie się możliwe wyjaśnienie sensu życia. Każdy katecheta wie, jak trudno dzieciom, w których domu nie opowiadano bajek, zrozumieć historię zbawienia. Dziecko wcześniej "wyrozumowało" sobie swój katechizm z bajki. W bajce dzieją się sprawy zasadnicze. Osoby w niej występujące są wartościowe przez swą jednorazowość, a nie dlatego, że zyskują na porównaniu. Zatem świat w bajce ukazuje się takim, jakim właśnie powinien być. Bajka to intymne królestwo, w którym prawda jest dobrem, dobro pięknem, a piękno siłą. To historia, w której zawsze dobro jest stroną silniejszą. Ale te zależności, przesłonięte sprawami pierwszoplanowymi, dostrzega się jednak tylko sercem. Bajka wskazuje nam drogę wydostania się z natrętnego zamętu. Jest to miejsce doświadczenia religijnego, gdzie rozjaśnia się to, co było w mroku.
W bajce wciąż się powtarza: "żyli szczęśliwie, i mieli dużo dzieci". Historia kończy się małżeństwem i płodnością. Wydaje się, że ponadto nie ma nic więcej do powiedzenia. Jest to symbolicznie pomyślane małżeństwo, zaślubiny Stwórcy ze stworzeniem. Powstaje świat wiecznej płodności. Ale wcześniej odbył się sąd. Czarownice zostały strącone w otchłań. I jest to obszar, w którym nasze marzenia, nasza tęsknota za szczęśliwym światem, stają się rzeczywistością. Wieczne życie jest jednak chyba rozkwitem wewnętrznej przestrzeni bytu. W ten sposób bajka zawiera całą etykę eschatologiczną, jedyną jaka obowiązuje w świecie chrześcijańskim.
Ponadto, w bajce miłość jest tak silna, że potrafi zbudzić umarłych. Spotykamy tam zawsze pary, niewinne szczęśliwe pary, które nawzajem mogą się uratować. To są sądy o istocie ludzkiego bytu. W ten sposób bajka rozbudza w dziecku praoczywistość miłości. Chyba nikt przedtem nie odkrył kształtu miłości powstającej z bajki. Miłość sięga bowiem nieskończenie dalej niż ludzkie życiowe spotkania zagrożone rozczarowaniami. Są to poglądy, o które filozofowie od tysięcy lat kruszyli kopie, choć nie posunęli się o wiele dalej niż zwykła bajka dla dzieci.
L. Boros, Okresy życia, PAX, 1980

Prawdziwa "nuda" - czyli świadomość, że pory codziennej prozy i święta są wyraźnie od siebie oddzielone i nie ma co oczekiwać fajerwerków, gdy jest nauka, domowe obowiązki, życie rodzinne, które nie jest jednym pasmem przyjemności, lecz ma swe odcienie cierpienia, trudu, wyrzeczenia - jest czymś normalnym i krzepiącym. Nie pozwala odgrodzić się od rzeczywistości, zamknąć się w sztucznym świecie, wymyślonym na nasz użytek przez doborowe grono bardzo dobrze wyspecjalizowanych osób i firm, które marzą tylko o jednym - byśmy byli "łatwiejsi", by nas można było schrupać jak rogalik przy kolejnych wyborach, referendach itd., byśmy nie byli grupą różniących się od siebie jednostek, obywateli, Polaków, chrześcijan, lecz jednolitą masą. Dzieci żyjące w rytmie stałych obowiązków są szczęśliwsze i łatwiej uczą się życiowych ról - bycia matką, ojcem, małżonkiem, Polakiem - co jest im w późniejszym życiu niezbędne.
Dzisiejsza niezrozumiała awersja do kar - przede wszystkim w szkole, bo rodzice potrafią w tej materii zachować wiele zdrowego rozsądku - owocuje najmniej oczekiwanymi rezultatami w postaci coraz większej swobody w nieposłuszeństwie, psotach, a wreszcie i wybrykach chuligańskich, o czym przekonała się większość pedagogów narażonych wręcz, wskutek beztroskiego przyzwolenia, na swawole wychowanków, na fizyczne zagrożenie z ich strony.
Kwestia skrzętności gospodarowania czasem i unikania nadmiaru rozrywek przewijała się w całej literaturze dziecięcej zanim nastała obowiązująca dziś dyktatura poprawności politycznej w wychowaniu, zapoczątkowana przez J. J. Rouseau z jednej i amerykańskiego autora "rewolucji pedagogicznej" J. Deweya (a także licznych jego uczniów) z drugiej strony. Tamten zapomniany nurt owocował wspaniałymi arcydziełami, dziś najczęściej zapominanymi - ostatnią chyba wielką powieścią była książka Rudyarda Kiplinga (laureata Nagrody Nobla za twórczość dla dzieci i młodzieży) "Kapitanowie zuchy", wydana w Polsce w 1970 r. Poświęcona jest ona przemianie zepsutego pochlebstwami, bogactwem i brakiem zajęć chłopca, który przymusowo spędza kilka miesięcy na kutrze rybackim i staje się młodzieńcem zdolnym do mierzenia się z życiem, spragnionym wiedzy i rozumiejącym znaczenie hierarchii spraw, otwartym wobec ludzi i zdolnym do prawdziwej przyjaźni.
Dziś dominuje nurt książek z gatunku fantasy, gdzie mnoży się wizje nierealnych, coraz bardziej ekscytujących, uwodzących wyobraźnię dzieci i młodych ludzi, często mrocznych i ociekających krwią i perwersją światów i przygód, całkowicie spoza czasu i znanej nam przestrzeni, przenoszących dzieci w dziedzinę czyichś wizji narkotycznych. "Odrealnienie", ukazanie umysłowi i zmysłom dziecka rzeczywistości całkowicie fikcyjnej jako tej upragnionej, pociągającej, bo tam dzieją się te "najbardziej niesamowite historie", wciąganie dziecka w stany rozkołysania rozbudzonej ponad miarę wyobraźni (stosując np. w telewizji i filmie dodatkowe efekty specjalne, telehipnozę, neurostymulacje, elementy psychoaktywne, częstotliwości psychoselektywne i in.) po to, by rzeczywistość tu i teraz wydawała mu się nudna i nijaka, by nie chciało się w nią angażować, poznawać ją, zgłębiać, by marzyło o nierealnym świecie wizji i szaleńczych przygód z rodzaju rojeń prawdziwych szaleńców, a nie uniesionych fantazją artystów - wydaje się założonym celem wielu autorów książek, filmów i gier komputerowych. Ochroną przed zniewoleniem duchowym w sytuacji zaborów była edukacja klasyczna. Choć była ona wówczas w całej Europie podstawą wykształcenia, coraz silniej dochodziły do głosu "prądy postępowe" służące "nowoczesności i demokracji" - w istocie oparte na ideach socjalistycznych i materializmie - postulujące, by szkoła nastawiona była przede wszystkim na umiejętności praktyczne, by uczyła "w jaki sposób należy pielęgnować ciało, kształcić umysł, prowadzić interesa, w jaki sposób żyć tak, aby móc ze wszystkich dobrodziejstw życia korzystać". (za: Irena Szypowska, wstęp do tomu korespondencji Józefa Weyssenhoffa i Konstantego M. Górskiego). Skąd my to znamy? Jak znajomo dźwięczy ten faryzejski ton, by porzucić bezużyteczną głębię patrzenia na rzeczywistość, "by po prostu być szczęśliwym"? Powstające zgodnie z zasadami wyłożonymi przez Herberta Spencera w 1861 roku w pracy "O wychowaniu umysłowym, moralnym i fizycznym" tzw. szkoły realne, zdaniem ówczesnej polskiej elity duchowej, pod pozorami płytkich, acz zręcznie skonstruowanych i dobrze brzmiących haseł i idei utrwalały istniejący porządek, hamowały wyższe aspiracje intelektualne i ambicje społeczne Polaków. Umacniały przekonanie, że w życiu wystarczy dobrze wykonywać te zadania, które wynikają z potrzeb praktycznych, "a poza tym korzystać z wszystkich dostępnych przyjemności". Pierwsze szkoły realne z entuzjazmem przywitano w Szwecji, potem także we Francji, Belgii, Hiszpanii i Włoszech. Były one także zwiastunami późniejszego rewolucyjnego przewrotu w całej koncepcji oświaty w duchu utylitaryzmu, którego największym głosicielem był amerykański ateista John Dewey, a na obszarach opanowanych przez komunizm - traktowania ludzi jako narzędzie systemu.
Szkoły realne (zaborcy powołali po jednej z nich w Warszawie i Krakowie), przygotowujące przede wszystkim do pracy w przemyśle i handlu, nie znalazły uznania wśród Polaków. Nasi rodacy zdecydowanie, jak podkreśla Irena Szypowska, opowiedzieli się za "anachronicznym" gimnazjum klasycznym. Dlaczego?
Spór "między zwolennikami szkoły kształcącej bezinteresownie dyspozycje intelektualne i rozwijającej osobowość a rzecznikami szkoły przygotowującej do pracy zarobkowej i zadań życia praktycznego" (I. Szypowska) toczony na terenach Polski w czasach zaborów pokazuje znakomicie wysokie aspiracje i dążenia Polaków. Nie było wśród rzeczników gimnazjum klasycznego, którzy obronili ten model edukacji po prostu nie posyłając dzieci do "szkół realnych", ludzi wewnętrznie zniewolonych. A także takich, którzy zaledwie liznęli tego, co nazywa się kulturą wysoką, i również ją gotowi byli zinstrumentalizować. Polacy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że kultura klasyczna dostarcza najlepszej "broni" przeciwko najeźdźcom - w każdym czasie i okolicznościach. Co się bowiem składało na naukę w gimnazjach klasycznych? Przede wszystkim poznawanie języków starożytnych i ćwiczenie się w przekładach klasyków. A to jest właśnie "najlepszą metodą rozwoju myślenia, szkołą ścisłości wypowiadania się w mowie i piśmie, a także drogą do poznania swoistości języka ojczystego". Studiowanie historii i literatury antycznej natomiast "dobrze wpływa na postawę moralną i smak estetyczny", "kształci wyobraźnię, zmysł historyczny", kształtuje także w pożądanym przez katolików kierunku charakter, uczy wytrwałości, siły woli, dążenia do doskonałości, a zatem ćwiczy męstwo w przezwyciężaniu trudności.
Obrońcy gimnazjum klasycznego (ciekawe, że oprócz Polaków, jak np. Józef Szujski, byli wśród nich także Rosjanie, jak Mikołaj Pirogow) rozumieli to, czego niestety nie potrafią w żaden sposób pojąć dzisiejsi urzędnicy ministerialni oraz rzecznicy szkół kontynuujących utylitarny deweyowski (dziś powszechnie obowiązujący) model kształcenia - że zasadniczy cel ogólnokształcącej szkoły to przekazywanie ideałów chrześcijańskich, humanistycznych, opartych na głębokim pojmowaniu prawdy o człowieku. W ten tylko sposób mogą rozwijać się predyspozycje psychiczne dzieci i młodzieży, i można być spokojnym o ich rozwój intelektualny i moralny. Bez tego "młodzi ludzie nie będą mogli uprawiać takich dziedzin nauki, jak filozofia, prawo, historia, filologia, teologia". A jeżeli nawet się nimi zajmą, to bezowocnie, przyczyniając się do ich zbanalizowania i wypaczenia. Irena Szypowska podkreśla też, że edukacja klasyczna przygotowuje młodych ludzi do sprawowania wyższych stanowisk w społeczeństwie, traktowania ich nie jako "zarządzanie" w stylu ekonoma, który zawsze ma rację i chodzi w glorii władzy, lecz jako służba człowiekowi. Co więcej, bez tego rodzaju podstawowego duchowego ekwipażu, przedstawiciele naszego kręgu cywilizacyjnego nie będą w stanie "kosztować słodyczy prywatnego życia i popadną w gruby li mechaniczny materializm z wszelkich duchowych uroków ogołocony" (M. J. Brodowicz). Reprezentanci elit społecznych i umysłowych czasów zaborów potrafili to wszystko dostrzec i ostrzegać naród - poprzez decyzje co do losu własnych dzieci, ale też udział w debacie społecznej, która w pewnych ograniczonych ramach, mogła się toczyć nawet wtedy - że jeśli będzie nade wszystko cenił "swe bogactwo", to nie tylko "doprowadzi do upadku swą kulturę, ale bardzo szybko zrujnuje własny dobrobyt".

Prawda o tym, że "społeczność, która docenia wartości duchowe, wraz z nimi, jak gdyby niechcący, osiąga wysoki poziom życia materialnego", była przyjmowana bez zastrzeżeń przez klasy wyższe oraz dużą część inteligencji w czasach zaborów. Oto prawdziwe "pożytki" ze znajomości kultury antycznej. Ich zagrożenie w czasach komunizmu dostrzegał Zbigniew Herbert, pisząc, by "nie zaniedbywać nauki o pięknie". Chroni ona największe skarby z dorobku ludzkości i jednocześnie pozwala godziwie egzystować pod względem materialnym. Nasi rodacy żyjący pod zaborami wiedzieli także, że myśl i sztuka klasyczna prowadzą do głębszej refleksji nad potrzebami ojczyzny i doskonalszymi sposobami służenia jej "niż patriotyczne frazesy", od których nie była wolna publicystyka i literatura pozytywistów. Ten spór był na ziemiach polskich wyraziście zarysowany. Jak pisze Irena Szypowska, przywołując argumenty zwolenników gimnazjum klasycznego, "dzieje Greków i Rzymian budzą szacunek dla bohaterstwa, odwagi, niezłomności i mądrości politycznej" (a nie podziw dla taktyki, intryg i manipulacji, jak lansuje się to dzisiaj , a co także i wówczas bywało na porządku dziennym, mimo że socjo- i psychotechnika były jeszcze w powijakach) "uczą rozpoznawać sprzedajność i zwyrodnienie ukryte pod pozorem służby publicznej. Podobną wartość ma literatura. Antygona przemawia do młodych jako utwór podważający prawo władcy do łamania niepisanych praw boskich, Eneida budzi nadzieję, że jak Troja zginęła, by powstał Rzym, tak dawna Polska upadła po to, by odrodzić się w świetności i rozkwicie. Właśnie dlatego Wojski w Panu Tadeuszu mówi o Wergiliuszu nasz przyjaciel Maro. Tacyt nieustannie jest czytany jako szermierz wolności, do tego stopnia niebezpieczny, że w szkołach rosyjskich zakazany na równi z Wergiliuszem i Mickiewiczem" (...).

"Od dwudziestu lat Polacy poddawani są wielkiej operacji zmiany tożsamości zbiorowej. Jest to operacja dokonywana na naszej kulturze" - pisze Andrzej Waśko w "Arcanach" (nr 85). - "Konkretne kształty przybiera ona w dziedzinach takich jak obyczaje, pamięć historyczna, oświata, humanistyka czy sztuka. W każdej z tych dziedzin występują obrotni i hałaśliwi nowinkarze, organizatorzy reform, popychający przed sobą środowiskowe autorytety i otoczeni wianuszkiem entuzjastów. Na pierwszy rzut oka rozmaite ich działania nie mają ze sobą nic wspólnego. Większość z nich intelektualnie nie wychyla nosa poza granice własnej specjalności i nie myśli o niczym, oprócz sukcesów, jakie dzięki zaangażowaniu w reformy odnosi i zamierza nadal odnosić na swojej działce. Toteż tłumaczenie im, że biorą udział w jakiejś wielkiej operacji, wywołałoby u nich co najwyżej wybuch śmiechu. Nie łączy ich przecież żaden spisek, ale coś, co wszyscy widzą i słyszą: obraz telewizyjny i język".
Polacy z czasów zaborów, wiedzeni nieomylnym instynktem miłośników kultury wysokiej, swego rodzaju wyniosłych ascetów, odrzucających to, co niesione jest przez kulturę popularną - taniość, płyciznę, efekciarstwo, propagowanie złych obyczajów, manipulowanie językiem i zniekształcanie go oraz wszelkiego rodzaju symplifikacje i ideologię - wiedzieli, że "dzieła bardzo stare i czasy zamierzchłe mogą dawać lepszą sposobność do zastanawiania się nad współczesnością i nad samym sobą, niż teksty najnowsze i dni bieżące. Dystans rodzi bezstronność, oczyszcza z przypadkowych emocji, pozwala rozważyć istotę sprawy" (Irena Szypowska).
Warto skorzystać z tej mądrości naszych rodaków, ukształtowanej przez polskość - i europejskość w najlepszym tego słowa znaczeniu - gdy zastanawiamy się nad koniecznością stworzenia wewnętrznej, rodzinnej linii oporu wobec tych niestety wszechobecnych, istniejących także w "szkołach katolickich" (często tylko z nazwy), tendencji w oświacie, które rozwijają się w rytm skandowania haseł o "postępie, nowoczesności i demokracji", co przekłada się na ideologię postmodernizmu, całkowitą instrumentalizację człowieka i podporządkowanie go szalonym zamiarom zniesienia wertykalnego wymiaru kultury.




Eleuteria nr 84, 4/2010


początek strony