Jak strażak został abstynentem
poprzednia strona

Krzysiek




Mam na imię Krzysiek. Jesteśmy z żoną we wspólnocie Domowego Kościoła od 12 lat. Wcześniej byliśmy w oazie młodzieżowej. Utrzymuję dom, służąc w straży pożarnej i pracując w firmie. Moja żona zajmuje się ogniskiem domowym.
Strażacy raczej bujnie świętują różne święta, szczególnie św. Floriana. Nie miałem problemów z alkoholem, raczej nigdy nie było tak, że alkohol mnie specjalnie ciągnął, gdy jednak nadarzała się okazja, to najczęściej nie odmawiałem. Po kilkunastu latach w straży pożarnej dane mi było doświadczyć takiego "kopa", jak u św. Pawła. Dostaliśmy zgłoszenie o pożarze w budynku mieszkalnym. Pojechaliśmy dwoma wozami gaśniczymi i samochodem hydraulicznym. Okazało się, że to tylko przypalona potrawa, więc faktycznie nic skomplikowanego, natomiast życiowo temat mocno skomplikowany. Mając już kilkanaście lat służby widziałem, jak umierali dorośli, jak umierały dzieci, widziałem różne trudne sytuacje. Mimo tego, to było bardzo uderzające. Ojca rodziny nie było, bo razem z kolegami pił alkohol, a leżąca w łóżku matka była tak pijana, że nie wiedziała, co się dzieje. Była tam trójka dzieci, akurat w tym samym wieku, co moje dzieci - dziewczynka 4 lata, chłopiec 2 lata i 3-miesięczna dziewczynka. Ta najmłodsza od kilkunastu godzin nieprzewinięta i nieprzebrana. Najstarsza 4-letnia dziewczynka gotowała sobie i rodzeństwu kaszkę... Był to dla mnie tak mocno poruszający obraz, że do dziś mam go przed oczami, do dziś jest on dla mnie takim drogowskazem - przynajmniej w sytuacjach, w których daję świadectwo, czy muszę się wypowiedzieć, dlaczego nie piję. Oczywiście daję świadectwo nie dlatego, że wybieram zdrowszy tryb życia czy lepsze samopoczucie, ale dlatego, że należę do Chrystusa. Nie piję dlatego, że jestem w Krucjacie i zawsze daję świadectwo o doświadczeniu spotkania rodziny, o której wspomniałem. Po latach służby, widząc tę sytuację, bardzo trudno mi było odnaleźć się w tym. Tego samego roku, gdy to się wydarzyło, pojechaliśmy z żoną na rekolekcje II stopnia, na których przystąpiłem do Krucjaty.
W życiu zdarzają się też śmieszne sytuacje. Pojechałem kiedyś na kontrolę jednej z ochotniczych straży pożarnych - służbowe spotkanie, ale wiadomo, swoi ludzie, bardzo mili i sympatyczni, więc chłopcy chcieli nas ugościć, wystawili kieliszki i wódkę. Powiedziałem, że wolę sok albo colę. Zdziwieni zapytali: dlaczego? Więc ja od razu miałem okazję zaświadczyć, co to jest Krucjata i dlaczego w niej jestem. Oczywiście wspomniałem moją historię o tych dzieciach. Nastąpiła konsternacja. Chłopcy nie wiedzieli, co mają robić - czy mają nie pić, czy może wypić za powodzenie Krucjaty. Ostatecznie wypili, ale myślę, że to pierwsze zderzenie z informacją, czym jest Krucjata, było dla nich mocne. Być może i ta historia, choć o tym nie wiem, znalazła jakiś pozytywny finał u tych ludzi. Dawajmy świadectwo w każdym czasie - w porę i nie w porę - bo nie wiemy, jaki to przyniesie efekt, gdzie, kiedy i dla kogo. Trwanie i dbałość o świadectwo to rzeczy bardzo istotne w Krucjacie. Po prostu trzeba tym żyć!




Eleuteria nr 90, 2/2012


początek strony