Wspólnota jest oparciem
poprzednia strona

ks. dr Maciej Krulak




Człowiek ze swej natury jest stworzony do życia z innymi. Można powiedzieć, iż jesteśmy bytami relacyjnymi, czy - tak prościej - stworzeniami stadnymi. Nieprzypadkowo w Księdze Rodzaju czytamy, iż nie jest dobrze, żeby człowiek był sam (por. Rdz 2,18). Dlaczego potrzebujemy innych? Bo tak naprawdę dopiero w spotkaniu z inną osobą odkrywamy kim jesteśmy. "Ja" potrzebuje "ty" - kogoś innego, ponieważ patrząc na niego rozpoznajemy co jest wspólne, ludzkie, a co indywidualne - czyli moje, twoje...

Jednocześnie odkrywamy, iż dopełniamy się, tworząc szerszą całość. Mężczyzna i kobieta - tak różni, w pewien sposób przeciwni sobie - gdy są razem przeżywają swoistą pełnię. Taka jest natura człowieka - pociąga nas inność, to czego nie odnajdujemy u siebie.
Człowiek sam, w oderwaniu od innych, nie radzi sobie nawet ze sobą samym, a co dopiero ze światem czy przeciwnościami i przeciwnikami. Kiedy zostajemy bez relacji z innymi, to tym bardziej nie radzimy sobie z życiem. Tu właśnie, w osamotnieniu - czy to fizycznym, czy psychicznym lub duchowym - widzimy przyczynę wielu ludzkich dramatów wynikających z ucieczki przed samotnością, próbą nie myślenia o niej. Nie damy sobie rady sami. Wiele naszych problemów znika, gdy spotkamy się z kimś bliskim, komu powierzymy nasze smutki, lęki, strapienia, wątpliwości. Często nie potrzebujemy rady, a tylko - albo aż - towarzyszenia, czyli bycia kogoś, na kogo możemy liczyć, przed kim możemy otworzyć nasze serce, z kim możemy się podzielić, przez kogo zostaniemy wysłuchani, od kogo możemy doświadczyć poświęcenia czasu dla naszych spraw.
Współcześnie, w zatomizowanym społeczeństwie, w którym daliśmy sobie wmówić, że postęp telekomunikacyjny zastąpi nam spotkanie z drugą osobą, cierpimy na bezludnych wyspach wirtualnej rzeczywistości. Możemy mieć setki znajomych na facebooku, a nie mieć żadnego przyjaciela. Boimy się otworzyć przed innymi, aby nie poznali naszych słabych stron. Lękamy się prawdy o nas samych, że jesteśmy normalni. Wszak przyjaźń oznacza "jaźń-przy-jaźni", czyli osobę przy osobie. W internecie możemy spędzić godziny na udawanych czatach, gdzie kreujemy swoją tożsamość według potrzeb, nie odsłaniając swego prawdziwego oblicza. Pociąga nas z jednej strony anonimowość, jaką zapewnia nam wirtualny świat, a z drugiej coś nas ciągnie do spotkania lub choć do jakiejś jego namiastki czy wręcz protezy.
Praktyka życia pokazuje, iż już przebywanie w grupie ma charakter kojący, a często także leczący dla poranionego człowieka. Kiedy odczuwamy odrzucenie czy samotność - czasem motywowaną naszą nieśmiałością, kompleksami czy wcześniejszymi przykrymi doświadczeniami w kontaktach międzyludzkich - to przełamanie tego poprzez wejście w bycie z innymi już nas zmienia. Jednak czasem może się to wiązać ze zjawiskiem "wkupywania się" w grupę za cenę własnych ideałów. Porzucając dawny styl życia, często gubimy i to, co było dobre w przeszłości. Bardzo dużą trudnością jest swoiste tracenie swojego "ja", aby stać się częścią grupy - "tańczenie, jak zagrają".
Bóg powołał nas do życia we wspólnocie, czyli nie tylko w odniesieniu do innych ludzi, ale i w odniesieniu do Niego samego. Cechą charakterystyczną chrześcijańskiej wspólnoty jest oparcie jej na fundamencie, jakim jest Bóg. To właśnie z odkrywania Jego Ojcostwa rodzi się rozumienie więzi łączących nas, ludzi, ze sobą nawzajem jako braterstwa. Wyklucza to możliwość zaistnienia wspólnoty, która nie jest oparta na Bogu. To właśnie oparcie nie na ludzkim kompromisie, ale na łasce bycia dziećmi Boga samego, wyróżnia chrześcijaństwo spośród wszelkich grup i związków społecznych. Łączy nas Ojciec, a więc pochodzenie, a temu nie da się zaprzeczyć ani zmienić jakimikolwiek decyzjami życiowymi.

Pierwszą sprawą, która nas pociąga ku doświadczeniu wspólnoty, jest zachwyt ludźmi i ich wzajemnymi relacjami. Jesteśmy w swoisty sposób wyposzczeni przez brak żywych więzi międzyludzkich, więc kiedy widzimy takowe w życiu innych ludzi, to pragniemy tak jak oni przeżywać takie relacje. Często pierwszą motywacją nie są względy nadprzyrodzone - pragnienie więzi z Bogiem - ale czysto ludzkie pragnienie spotkania, więzi, relacji z innymi. Podpatrujemy tę chrześcijańską wyjątkowość relacji, niespotykaną w świecie, bo zbudowaną na wzór miłości, która łączy człowieka z Bogiem. Dopiero po pewnym czasie odkrywamy, że bez Boga taka wspólnota nie jest możliwa, bo chrześcijaństwo to nie umowa społeczna, ale owoc paschalnego misterium Chrystusa, czyli oddanie siebie z miłości. W pewien sposób oczyszczają się nasze motywacje, dojrzewa pragnienie więzi opartej na Bogu, ale jednocześnie prowadzącej do ludzi.
Dobrze zbudowana wspólnota - a więc oparta na Bogu i otwarta na różnorodność ludzi - prowadzi do przełamania lęku przed innymi i staje się środowiskiem leczenia naszych trudnych wspomnień. Poprzez towarzyszenie ludzie dają nam wsparcie w momentach zwątpień i trudności. Ich towarzyszenie dopinguje do zmagań i motywuje w stagnacji. Dzięki wspólnocie nie załamujemy się wobec niepowodzeń i podejmujemy kolejne próby przełamania słabości i impasów życiowych. Wspólnota staje się także swoistym "organem kontrolnym", który doradza, czasem rozlicza, wymaga czy motywuje, a nawet, gdy trzeba, karci.
Ludzie są nam bardzo potrzebni do tego, aby "zwrócić nam uwagę". Zwrot ten traktujemy najczęściej pejoratywnie, zapominając, iż nie chodzi tu tylko o jego negatywny wymiar. Czasem, gdy jesteśmy zapatrzeni w konkretną stronę, nie widzimy tego, co jest położone w zupełnie innym kierunku. Owo zwrócenie uwagi pomaga nam dostrzec to, czego w innym wypadku po prostu byśmy nigdy nie zobaczyli.
Wspólnota daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa - wiemy, że jesteśmy rozumiani, gdyż jej członkowie są normalni, czyli nie idealni, nie bezbłędni. Zawsze lepiej jest popełnić błąd niejako w łonie wspólnoty chrześcijańskiej, bo tu przynajmniej funkcjonuje przebaczenie, a nie brutalne prawa "tego świata".
We wspólnocie odnajdujemy akceptację, ale i wymagania. Możemy być sobą, ale jednocześnie nie możemy dać sobie spokoju z pracą nad sobą. Wspólnota nas przyjmuje takimi, jakimi jesteśmy, ale stawia wymagania tam, gdzie my sami ich nie stawiamy, czasem z lenistwa, a czasem z lęku przed niepowodzeniem.

Widzimy więc, że wspólnota jest niejako naturalnym środowiskiem rozwoju człowieka, z uwzględnieniem miejsca na leczenie naszych słabości i zranień. Nie możemy tu jednak zapomnieć, że lekarzem jest Bóg, który jest źródłem istnienia chrześcijańskiej wspólnoty. Tylko wtedy, gdy On jest na pierwszym miejscu, wspólnota może stać się dla nas właśnie tym środowiskiem, którego poszukujemy, aby nie być samotnymi na naszej drodze życia. Tylko wówczas wspólnota będzie dla nas oparciem.




Eleuteria nr 91, 3/2012


początek strony