Od Redakcji
poprzednia strona

ks. dr Maciej Krulak




Chrześcijanie są powołani przez Boga do radości z życia i to nie tylko tego, co będzie po fizycznej śmierci, ale tego, które jest od poczęcia. Bóg dał nam wspaniały i niezasłużony dar, który mamy wykorzystać i rozwijać. Na drodze naszego życia są różne momenty, nie wszystkie radosne. Trzeba więc się cieszyć każdą radosną chwilą, niejako ją celebrując. W szczególny sposób warto docenić chwile przełomowe. Do takich bezsprzecznie zalicza się moment zawarcia małżeństwa, a więc początek budowania życia nowej rodziny. Jest to wydarzenie doniosłe i radosne. Nie tyle zwieńczenie drogi od poznania się młodych, zakochania, rozwoju ich relacji, po doczekanie tej magicznej chwili, ale moment rozpoczęcia czegoś nowego, jakościowo wspanialszego niż cokolwiek, co było wcześniej.
W tradycji towarzyszy temu wydarzeniu wesele - w każdym tego słowa znaczeniu. Wszak jest wielka radość i nie mniejsza nadzieja, o ile łączy się to z wiarą w Boże prowadzenie i nieprzypadkowość ludzkich losów. A jak wesele - to radość ma swoje powody i nie potrzebuje już niczego, by to wzmocnić. Po prostu radość jest naturalna, bo przecież jest się z czego cieszyć. Jak nie ma radości z życia, z siebie, z tego co się wydarzyło, to jakoś trzeba wspomóc się sztucznymi i chwilowymi "rozweselaczami". Może dlatego przyjęcia weselne wcale nie charakteryzują się powszechną radością, a jedynie pełnymi stołami i głośną muzyką. Bez radości z życia nie będzie też prawdziwego wesela - bo przecież nie o jedzenie i tańce tu chodzi, ale o tę prawdziwą i autentyczną radość.
Od wielu pokoleń wesela były powiązane z suto zastawionymi stołami, ostrym piciem alkoholu, który pomagał solidnie zjeść i szalenie się bawić. Może warto zadać sobie pytanie, czy tylko do tego się to sprowadza? Często niestety wesele przyćmiewa sam fakt zawarcia małżeństwa, a nawet staje się pretekstem do przesady - zarówno w przepychu, udziwnianiu, jak i w ilości spożytego alkoholu. Warto oczyścić to piękne przyjęcie ze zbędnych naleciałości. Ale to wymaga odwagi i pociąga za sobą konsekwencje, m.in. uznanie za dziwaków, czy wróżenie klęski. Od wielu lat znajdują się jednak odważni, którzy najczęściej z bardzo wzniosłych pobudek, takich ideowych, postanawiają pokazać inny styl życia, zabawy, radości, który idzie w poprzek, a wręcz pod prąd zwyczajów i sposobu myślenia. Wesela bezalkoholowe, choć nie są już nowością ani odosobnionymi przypadkami, nadal wielu wydają się dziwactwem, a także czymś, co nigdy się nie upowszechni, zwłaszcza w Polskiej obyczajowości.
Chcemy ten numer "Eleuterii" poświęcić tym, co się nie bali i poszli na przekór, często bez wsparcia nawet najbliższych, walcząc krok po kroku, by zdobyć sobie prawo do radości na własnym weselu. Pragniemy zachęcić wszystkich narzeczonych, aby nie bali się pokazać swoim gościom alternatywnego stylu życia oraz miłości i prawdziwej radości, które oszołamiają bardziej i trwalej niż alkohol.

Ślub i wesele stały się ofiarami komercji. Wzorując się na przykładach z filmów i telewizji, próbuje się je jak najbardziej udziwnić, chyba po to, żeby goście je zapamiętali. Coraz mniej łączy je z radością, szczęściem, miłością, nadzieją. To po prostu pewne wydarzenia, które można zlecić do realizacji zawodowcom, którzy potrafią stworzyć iluzję radości, bogactwa, przepychu, szczęścia. Może właśnie bezalkoholowość i włączenie wszystkich gości w radość i szczęście młodych jest remedium na tę smutną komercjalizację. Może właśnie takie wesele będzie wyjątkowe, bo wszyscy wszystko zapamiętają, a nikt po nim nie będzie cierpiał - ani fizycznie, ani psychicznie, ani duchowo. Potrzeba odważnych ludzi gotowych nadać nowy kierunek, swoisty styl, który pozwoli na nowo odkryć piękno i sens wesela. Niechaj zebrane tutaj teksty, zwłaszcza świadectwa, pobudzą odwagę Czytelników. Zapraszamy.




Eleuteria nr 97, 1/2014


początek strony