Świadectwa z Pelplina... poprzednia strona

Wierzę, że to Jezus mnie uzdrowił

Co mi dały rekolekcje? Co otrzymałem poprzez rekolekcje? Czego oczekuję od rekolekcji? Ja, alkoholik, pijąc odszedłem całkowicie od Boga, od wiary. Przestałem wierzyć w piekło, przestałem wierzyć w niebo, tym samym przestałem wierzyć w Boga. (...) Jaki to paradoks! Ja, który nie wierzyłem w piekło, znalazłem się na dnie alkoholowego piekła, gdzie bez wódki było mi źle. I w tym momencie przypomniałem sobie o ojcu, o matce jeszcze żyjącej, o dziadkach, o wierze przodków i chciałem się spotkać z Bogiem. Zacząłem robić coś dla siebie. Zacząłem realizować plan uzdrowienia umysłu, ciała, a dusza nadal pozostawała chora. Dusza, którą doprowadziłem do takiego, a nie innego stanu, była chora, krwawiła. Bóg jednak znalazł mnie. Ale jak ja mam się znaleźć przed Nim, powrócić do wiary po tylu latach? Przecież to niemożliwe!

Tak się złożyło, że w 1997 roku, ponad 7 lat temu, do Świecia zawitali przyjaciele z grupy ewangelizacyjnej: Krysia, Władek - mój serdeczny przyjaciel, który ze mną niejedną noc przegadał, Irka i Janusz, oczywiście Irka Szybist i ks. Roman Zieliński. Właśnie wtedy usłyszałem przypowieść o "Synu Marnotrawnym" i to mnie "postawiło na nogi". Uświadomiłem sobie wówczas i zrozumiałem, że trzeba zadbać o własną duszę, a duszę swoją mogłem zacząć leczyć poprzez bliski kontakt z Tym, do którego chciałem wrócić i poznać Go (...).

Każdy - z czego sobie zdaję sprawę - jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Z wypowiedzi animatorów i współuczestników rekolekcji dowiadywałem się prawd o Bogu, o Jego miłości do mnie. Dowiedziałem się, że Bóg jest Miłością, wszystkich kocha, tylko ja Jego nie kochałem. Dowiedziałem się też, jak mogę uleczyć i zbawić swoją duszę. To Bóg mnie znalazł. Przestałem się Go bać. Dzisiaj, dzięki Wam - dzięki animatorom, moderatorom - nauczyłem się kochać Boga, a kochając Go, nauczyłem się kochać ludzi. To właśnie dzięki temu, że spotkałem się z ludźmi, którzy całą nadzieję w beznadziejnych stanach położyli w Bogu (...).

Na oddziale odwykowym spisali mnie już na straty. Powiedzieli: "Człowieku, jak ty tak dalej będziesz pił... Jesteś po raz drugi na odtruciu, po raz drugi na odwyku, ty jesteś beznadziejny przypadek". Ale dla Boga nie ma beznadziejnych przypadków. Ja jestem żywym przykładem, że dla Pana Boga nie ma beznadziejnych przypadków. Ja, który sam siebie sponiewierałem, teraz jestem Jemu bliski, On mnie kocha i za to Jemu dziękuję (...).

W ubiegłym roku poprosił mnie mój ksiądz proboszcz mówiąc: "Zmarł jeden z członków Rady Parafialnej i chciałbym, aby pan był członkiem tej Rady". Bardzo mnie to zaskoczyło. Ja, alkoholik, złodziej (kradłem na alkohol), bandyta, cudzołożnik? Ksiądz proboszcz jednak stwierdził, że ważne jest to, co teraz robię dla bliskich, dla drugich, a szczególnie dla braci i sióstr, którzy wciąż jeszcze cierpią w chorobie alkoholowej. To mnie bardzo podniosło na duchu. Ja, taki wróg Boga, którego niszczyłem, którego się zaparłem. Ten Bóg ma dla mnie wspaniały plan. W swojej wielkiej miłości wzywa mnie do takiej, a nie innej służby w rodzinie parafialnej.

Kiedy czytałem Pismo święte dotknął mnie fragment Ewangelii wg św. Jana o kobiecie cudzołożnej i słowa Jezusa do niej skierowane: "I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz!". Jezus rozgrzesza, uzdrawia, ale czy ja z tego uzdrowienia skorzystam, to zależy ode mnie. Jeśli będę trwał w bliskich kontaktach z przyjaciółmi w grupach formacyjnych, to na pewno będę trwał w abstynencji, bo chcę. I za to 10-lecie, za to, że Bóg postawił na mojej drodze tylu ludzi życzliwych - z całego serca dziękuję. Wierzę, że to Jezus mnie uzdrowił i dlatego daję temu świadectwo. Chwała Panu!

Bronek

Modlę się, dziękując Bogu za to, że dzisiaj jestem trzeźwy

Jestem alkoholikiem. To wielki zaszczyt tutaj być. Pokrótce opowiem historię mojego życia, jak tutaj trafiłem i jak uznałem swoją bezsilność.

Wychowałem się w rodzinie katolickiej. Szczególnie moja mama pragnęła, abym został wychowany w duchu katolickim. Prawda jest taka: moja mama była nadopiekuńcza, natomiast mój ojciec miał twardą, silną rękę. I tak się też wychowałem. W bardzo młodym wieku zacząłem smakować różnych używek w sposób całkowicie nieświadomy. Pamiętam, że kiedy miałem 15 lat, upiłem się. Kłóciłem się z mamą, uważałem, że jestem osobą dorosłą, że wszystko wiem...

Trafiłem do wojska. Zająłem w stosunkowo młodym wieku dosyć wysokie stanowisko. Tam Boga nie było. Moja mama bardzo dbała o moje wychowanie religijne. Podarowała mi medalik z Matką Bożą Niepokalaną. Nosiłem go, ale zerwano mi go, podeptano i zniszczono na kompanii. Największe wartości, które zaszczepiła moja mama we mnie, zostały w jednej chwili zdeptane, zniszczone. Powiem jasno: uczono mnie zabijania ludzi, różnych manipulacji i sztuczek. Powiedziano mi: "Ty masz być oficerem, ty masz wszystko umieć, łącznie z zabijaniem ludzi" (...).

Często piłem do nieprzytomności. Pomimo to, skończyłem uczelnię ze średnią 4,0 z tytułem inżyniera. Mając 26-27 lat wydawało mi się, że świat mam pod moimi nogami, że mam władzę, że wszystko jest w moich rękach. Jednak moje życie pokazało mi, jak jestem słaby i że często upadam. Piłem ciągami, piłem latami. Straciłem pieniądze, żonę... Później straciłem także kobietę, która urodziła mi dwoje fantastycznych dzieci. Straciłem te dzieci również... Straciłem niejedną pracę, utraciłem wiele...

Wychowałem się w Trójmieście, a obecnie mieszkam w Chojnicach. Poznałem tam wspaniałego Tadzia, który mi powiedział: "Wiesz co Krzysiek, są rekolekcje w Pelplinie, może pojedziesz na nie, naprawdę warto". Ja tak stanąłem wtedy przy naszej szkole, przy Technikum Mechanicznym i mówię: "Ja chłopie, widzę lepiej jak ty, ja za stu ludzi widzę". "Ty nie widzisz" - mówił Tadzio. Zdecydowałem się, żeby tu, do Pelplina, przyjechać, lecz nie po to, by odnaleźć się wśród alkoholików, ale aby się najeść i żeby przespać się pod kocem. Tak było naprawdę.

Kiedy przekroczyłem bramę tego naszego ośrodka, ktoś do mnie podszedł, objął mnie i powiedział "Jak dobrze, że ty tutaj, Krzysiu, jesteś". Pomyślałem: gdyby on wiedział, co ja w życiu robiłem, to by nigdy tak nie tulił się do mnie. Wtedy ktoś inny do mnie podszedł - i drugi, i trzeci. Pomyślałem sobie: "Nie, to są jacyś chorzy ludzie". I wtedy, pamiętam, poznałem ks. Januarego, Irenkę...

Kiedy ks. January miał kazanie, usłyszałem zdanie, które do dzisiaj pamiętam: "Jeżeli w sercu swoim zostawisz choćby najmniejszą szczelinę, to szatan tam się wślizgnie". Wówczas się obudziłem i pomyślałem sobie, że coś w tym jest. Byłem u spowiedzi, po której się rozpłakałem. Nie wiedziałem, gdzie jestem i ten dzień - 6 grudnia 1996 roku - stał się dniem mojej przemiany. Ja nie wierzyłem, że ludzie mogą być tacy dobrzy. Wydawało mi się, że oni czegoś ode mnie chcą, że kombinują. Kiedy wyjeżdżałem, to pamiętam, że czułem wielką radość, że tak bardzo Pan Bóg mnie kocha i poprzez czytanie Pisma Świętego, poprzez przypowieść o synu marnotrawnym ja rzeczywiście wróciłem do Ojca.

Ale nie dane mi było jeszcze wtedy wytrzeźwieć. Dzisiaj wiem, że to był proces, który się tu w Pelplinie zaczął. To tutaj otworzyłem oczy i od tego dnia modlę się, dziękując Bogu za to, że dzisiaj jestem trzeźwy. To tutaj oddałem swoje życie Bogu z pełnym zaufaniem.

Nie było to takie proste. Po trzech latach musiałem się jeszcze napić, żeby zobaczyć swoją pychę, żeby zobaczyć dokąd zmierzam i co robię (...). Pamiętam jak dziś moje upadki. Piłem długo, nawet denaturat. Ostatecznie, nad moim ukochanym morzem padłem w śniegu. Było to w lutym. Wtedy serce mi pękło. Tam rzucałem butelkami po różnych winach, krzyczałem do Boga, kłóciłem się z Nim. Wtedy mi się przypomniało, jak Jakub targował się i kłócił z Bogiem. Ja też się kłóciłem. Może coś wytarguję. I wiecie co wytargowałem? Najważniejszą rzecz. Zrozumienie, czym jest moja bezsilność wobec alkoholu. Niesamowite! Uznałem wtedy swój alkoholizm!

Jednak piłem dalej. Wróciłem do Chojnic, ale nie miałem gdzie mieszkać. Zawsze wieczorem, gdy w moim upojeniu alkoholowym rozmawiałem z Bogiem, prosiłem Go o jeden dzień bycia trzeźwym! I przyszedł dzień, w którym się nie napiłem. Było to niespełna dwa lata temu. W Dniu Ojca powiedziałem: "Boże, dziękuję Ci, że podarowałeś mi jeden dzień trzeźwości". Od tej pory jestem abstynentem.

Dziś wiem, że bez Boga nie zrobię ani kroku. Wtedy zadałem sobie pytanie: "Boże, czego Ty ode mnie oczekujesz?". Dzisiaj nie pytam się Boga: "dlaczego?". Bóg dając mi swojego Ducha Mądrości, daje mi odwagę mówienia i czynienia dobra dla drugiego człowieka. To jest najbardziej dla mnie istotne. Nie ma większej rzeczy ponad czynienie dobra dla drugiego człowieka.

Kiedyś, będąc tutaj, bardzo rozpaczałem i wtedy ks. January podszedł i powiedział: "Ten alkoholizm to taka kula u nogi na łańcuchu. Utnij to i zrób krok do przodu, a będziesz żył normalnie. Życia swego już nie cofniesz". Tak, to jest moje życie. Nie chcę się go wyprzeć, to mój skarb. Wam dziękuję, że dzisiaj mogę tu z Wami być, że dzisiaj każdemu z Was mogę spojrzeć w oczy, że jesteście dla mnie potęgą i siłą. Ja dzisiaj bez Was nic bym nie zrobił. W moim przekonaniu sam Bóg, przez człowieka, przyprowadził mnie tutaj, abym mógł to powiedzieć i od Was czerpać mądrość i siłę. Chwała Panu!

Krzysiek

Wszystko jest zrządzeniem Boga,

wszak On w rękach ma świat cały.

Gdy nas nęka ból i trwoga,

w Nim ratunek doskonały!

Emilia

Eleuteria nr 58, kwiecień - czerwiec 2004

początek strony